Reklama

TYGODNIK „ZABAWY PRZYJEMNE I POŻYTECZNE”

Literatura pierwszych lat oświecenia stanisławowskiego skupiała się na takiej literaturze jak komedia, monitorowy artykuł, umoralniająca powiastka – takie były podstawowe formy, przy których wykorzystaniu chciano wówczas nowy model Polaka-obywatela kształtować. Poezja była marginazowana – jej ranga mała wzrosnąć miała dopiero wraz z pojawieniem się pism stawiających sobie za cel rozerwanie umysłu czytelnika poprzez krasomówstwo i rymotwórczą sztukę. Takich jak, wspomniane tu już wcześniej, „Zabawy Przyjemne i Pożyteczne”, z przedmowy do których pochodzą cytowane sformułowania Jana Albertrandiego, pierwszego redaktora periodyku. O ile tracący z początkiem lat 70. na znaczeniu „Monitor” był czasopismem moralnym, ze względu na swą niejednorodność dysponującym stosunkowo dużym zasięgiem oddziaływania, to już nowy pomysł królewskiego otoczenia mieścił się raczej w pojęciu piśmiennictwa artystycznego, bliskiego sztuce elitarnej. To tutaj – powtórzmy – pod okiem Adama Naruszewicza, profesora jezuickich szkół, swojego oblicza nabierać miał polski klasycyzm oświeceniowy.

Reklama

„Zabawy…” wydawane były w latach 1770-77, a więc w okresie, który przedzielony został cezurą rozbiorową, co miało niemały wpływ na dostrzegalną z czasem ewolucję ich profilu. Polegała ona nie tyle na zmianie formuły przekazu – dominowała nadal poezja – ile na silniejszym niż do tej pory zaakcentowaniu drugiego członu tytułu pisma. Od momentu, gdy zawartość kolejnych numerów tygodnika zaczęła odpowiadać przebiegowi spotkań w najsłynniejszym salonie literackim XVIII-wiecznej Warszawy, który to tworzyły organizowane przez króla „obiady czwartkowe” – „pożyteczność” za znaczyła się jako nie mniej ważny element polityki wydawniczej Naruszewiczowskiej redakcji niż lansowane tam wzorce estetyczne. Na tym, między innymi, polegać miała specyfika nurtu klasycystycznego w Polsce. Potrzebę świadomościowych przeobrażeń próbowano tu bowiem wprowadzić w literackie ramy systemu symbolizującego trwałość artystycznych wyborów i światopoglądowy tradycjonalizm. Przygotowywane w tzw. pokoju marmurowym, obiady gromadziły w różnych okresach wszystkich niemalże spośród najwybitniejszych pisarzy polskiego oświecenia. Ich uczestnikami byli zarówno – reprezentujący najstarszą generację– Bohomolec, Konarski czy Minasowicz, jak i Trembecki, Józefowie: Wybicki i Szymanowski, a prawdopodobnie także i Tomasz Kajetan Węgierski. U króla bywał również Krasicki, na stałe przebywający już wtedy w biskupstwie w Heilsbergu, poza porozbiorowymi granicami kraju. Centralną postacią posiedzeń był jednak Naruszewicz, z królem pozostający w wyjątkowej zażyłości, a z wieloma królewskimi gośćmi, zwłaszcza jezuitami, pamiętający czasy podobnych zgromadzeń, odbywających się w Pałacu Błękitnym, warszawskiej posiadłości księcia Adama Kazimierza Czartoryskiego. O twórczości samego „Narucha”, jak poufale określał go Stanisław August, więcej przyjdzie powiedzieć niebawem, w tym momencie podkreślić trzeba przede wszystkim niebagatelny wpływ tego poety, tłumacza, wydawcy na kształt czasopisma, o którym zwykło się mówić jako o nieoficjalnym organie czwartkowych zebrań. To w głównej mierze za sprawą Naruszewicza „Zabawy…”, mimo rozmaitości pojawiających się na ich łamach nazwisk oraz związanej z tym faktem wielości uzewnętrzniających się tam gustów i zapatrywań na istotę poezji – pozostały pismem względnie jednolitym, konsekwentnie krzewiącym ideały klasycyzmu w sztuce słowa.

Odbywało się to na wiele sposobów.

Jednym z nich było drukowanie licznych przekładów z dzieł klasyków literatury antycznej, zarówno Horacego i Wergiliusza, jak i – z czasem mającego stać się patronem poetyckiego rokoka – Anakreonta. Apogeum tych działań stanowiła opracowana pod redakcją Naruszewicza publikacja Pieśni wszystkich Horacjusza przekładania różnych (1773), poprzedzona, zamieszczoną równolegle w „Zabawach…”, wierszowaną dedykacją do Jego Królewskiej Mości. Tekst ten tyleż oddaje respekt dla słodkiej lutni starożytnego mistrza, co ilustruje stosunek do mecenasa pisma, skutkujący zresztą często na łamach tegoż nie tajonym panegiryzmem. Co może jednak ważniejsze, w jednej z końcowych zwrotek znalazły się sformułowania nakazujące uznać, iż stojąca u podstaw tygodnika, przekazana przez Albertrandiego idea obmyślenia […] Czytelnikowi rozrywki, ulegała stopniowemu przekształcaniu. W cukrowym listku ostry proszek dany / I niechcącemu często niesie zdrowie – pisał Naruszewicz, przypominając Horacjańskie utile dulci miscere, postulat tworzenia poezji, która daje przyjemność, ale i przynosi naukę. Na Horacego i Boileau, z drugiej zaś strony na Cycerona – jako teoretyków poezji i wymowy powoływano się zresztą w „Zabawach…” nierzadko, próbując także i tą drogą wyznaczyć linię pisma, a przy okazji przypominając o wspólnych miejscach tradycji obu tych wyzwolonych sztuk (artes liberales). Mimo że nawet Naruszewicz, nazywany przez swoich rówieśników „wodzem poetów polskich”, wykorzystywał we własnej twórczości różnorodne konwencje poetyckie (czego dowodem choćby powracający do stylistyki baroku wiersz Wyraz sytuacji nieszczęśliwego), analiza form gatunkowych, jakimi posługiwali się autorzy prowadzonego przezeń magazynu, skłania do sądu, iż nie tylko w sferze teorii i tłumaczeń poeci z kręgu „Zabaw Przyjemnych i Pożytecznych” aspirowali do roli ostoi polskiego klasycyzmu.

Ody, sielankowe poematy, epigramaty, a więc gatunki – w przeciwieństwie do powieści czy heroikomikum – ujęte w przepisach poetyk normatywnych, były wybierane przez nich najczęściej. Budująca autorytet wzniosłość pierwszych, kreująca wizerunek uporządkowanego świata, łagodna tonacja drugich i obrazowa lapidarność przesłania ostatnich – pozwalały wierność klasycystycznym zasadom łączyć z zaangażowaniem w aktualne, nurtujące ówczesną elitę spory o przyszłość państwa. Ciekawie brzmi na tym tle wypowiedź Węgierskiego, drukowana już w 1772 roku, a zawarta w odzie O małym ludzi uczonych poważaniu. Z rozczarowaniem stwierdza się tam, że wiek tak uczony, / […] Wiek, co sobie zasłużył na mądrego imię, / W małej przecie rozumnych ludzi ma estymie. Wydaje się, iż podobna krytyka uchodzić może za zwiastun tak przecież osobnej, choć bez wątpienia wywodzącej się z klasycyzmu środowiska stanisławowskiego, twórczości najbardziej chyba niepokornego z oświeceniowych poetów.

Encyklopedia Internautica
Reklama
Reklama
Reklama