Reklama

Kazuo Ishiguro. Okruchy dnia

[...] przypomniał mi się jeszcze jeden epizod z tego samego okresu kariery mego ojca, epizod, który może jeszcze lepiej ukazuje ową nabytą przez niego, szczególną cechę.

Muszę tu dodać, że nie byłem jedynakiem; gdy byłem małym chłopcem, mój starszy brat Leonard zginął w wojnie burskiej. Oczywiście, musiał być to wielki cios dla ojca, który w dodatku nie mógł pocieszać się - jak to w takich okolicznościach czynią ojcowie - że syn chwalebnie od- dał życie za króla i ojczyznę. Brat mój zginął bowiem podczas szczególnie mało chwalebnej operacji. Był to nie tylko całkowicie niegodny Anglika atak na cywilne osiedle burskie; wszystko wskazywało na to, że zupełny brak odpowiedzialności wykazało też dowództwo, gwałcąc wiele podstawowych elementów zabezpieczenia. 

Reklama

Tak więc śmierć tych ludzi - w tym i mojego brata - była z gruntu bezsensowna. Ze względu na to, co mam zamiar dalej opowiedzieć, nie byłoby właściwe bardziej szczegółowo opisywać tej operacji. Państwo zapewne i tak domyślają się, o co chodzi, sprawa ta, swego czasu dość głośna, nasiliła jeszcze i tak już istniejące kontrowersje na temat całej wojny burskiej. Wysuwano żądania usunięcia, nawet postawienia przed sąd wojskowy winnego generała, lecz armia wybroniła go jakoś i pozwolono mu dokończyć kampanię. Nie wszyscy jednak wiedzą, że po zakończeniu wojny tenże generał został dyskretnie zwolniony ze służby i zajął się biznesem, a konkretnie handlem z Afryką Południową. Opowiadam o tym wszystkim dlatego, że około dziesięciu lat później, a więc gdy rany po stracie syna dopiero się zabliźniły, mój ojciec został wezwany do gabinetu pana Johna Silversa, by dowiedzieć się, że tenże sam osobnik - nazwę go po prostu "generałem" - jest spodziewany za kilka dni w Loughborough na przyjęciu, podczas którego chlebodawca ojca miał nadzieję przygotować grunt pod korzystną transakcję finansową. 

Pan Silvers zdawał sobie jednak sprawę, jakie znaczenie będzie miała ta wizyta dla mego ojca, i zaproponował mu kilkudniowy urlop na czas pobytu generała. Rzecz jasna, ojciec mój czuł do generała najwyższą odrazę; wiedział jednak również, że suk- ces zamierzeń jego chlebodawcy zależał od powodzenia mającego się odbyć przyjęcia - a sprawa była niełatwa, ponieważ zapowiedziano przyjazd niemal dwudziestu osób. Ojciec odparł więc, że choć jest niezmiernie wdzięczny panu Silversowi za tak wielką wyrozumiałość, będzie jednak w stanie zapewnić zwykłą jakość swoich usług. Jak się okazało, ojcu dane było wycierpieć więcej, niż mógł się spodziewać. Po pierwsze, złudna okazała się nadzieja, że osobiste poznanie generała wzbudzi w ojcu uczucie szacunku czy sympatii, co może złagodziłoby jego niechęć do tej osoby. 

Generał był tłustym, mało przystojnym mężczyzną, grubiańskim w obejściu, przemawiającym typowym dla wszystkich wojskowych językiem. Co gorsza, z powodu choroby nie przyjechał jego lokaj. Również inny gość nie miał osobistej służby, sytuacja więc stawała się doprawdy bardzo skomplikowana. Trzeba było rozstrzygnąć, komu usługiwać będzie kamerdyner, a komu zwykły lokaj. Ojciec, zdając sobie sprawę z ważności chwili, natychmiast zgłosił chęć zajęcia się generałem, choć skazywało go to na cztery dni przebywania w najbliższej styczności ze znienawidzonym przez siebie człowiekiem. Tymczasem generał, nieświadom oczywiście uczuć mojego ojca, korzystał z każdej chwili, by opowiadać mu o swych osiągnięciach militarnych - tak jak to zwykło czynić wielu wojskowych. A pomimo to ojciec mój tak świetnie potrafił skryć swe uczucia, tak wspaniale wypełniał swe obowiązki, że generał wyjeżdżając pogratulował panu Silversowi doskonałego kamerdynera i pozostawił dla ojca niespotykanie wysoki napiwek - który mój ojciec natychmiast przeznaczył na cele dobroczynne.  

Zgodzą się Państwo, mam nadzieję, iż w tych dwóch zdarzeniach z kariery zawodowej mego ojca - których autentyczność sprawdziłem - jest on wręcz uosobieniem tego, co Hayes Society rozumiało jako "godność licującą ze stanowiskiem". Porównanie mojego ojca w takich chwilach z osobami pokroju pana Jacka Neighboursa, z jego nawet najbardziej udanymi sztuczkami technicznymi, doskonale unaocznia różnicę między kamerdynerem   "wielkim" a zaledwie kompetentnym. Zrozumiemy też lepiej, dlaczego ojciec mój tak lubił owo opowiadanie o kamerdynerze, którego nie przestraszył tygrys pod stołem w jadalni: instynktownie wyczuwał, że gdzieś w tej opowieści spoczywa ziarno prawdy o tym, czym jest "godność". Proszę pozwolić mi tak to uściślić: "godność" jest nieodłącznie związana ze zdolnością kamerdynera  do zachowania niewzruszonej posta- wy zawodowej. Zły kamerdyner to  taki, który z byle powodu zastępuje postawę zawodową postawą prywatną. 

Dla takich osób zawód kamerdynera jest czymś w rodzaju roli w pantomimie; najmniejszy poślizg, najdrobniejsze potkniecie i już spada maska, za którą ukrywał się aktor. Wielki kamerdyner jest taki dlatego, że potrafi dopasować się i to całkowicie do swej roli; nie wytrącą go z niej nawet najbardziej nieprzewidziane, niepokojące czy denerwujące wydarzenia. Nosi swą postawę zawodową tak, jak prawdziwy dżentelmen swój garnitur; nie pozwoli, by ktokolwiek czy cokolwiek odarło go z niej przy innych; odkłada ją wtedy i tylko wtedy, gdy sam tego chce, i zawsze wtedy jedynie, gdy jest sam. Jak już powiedziałem, od tego właśnie zależy jego "godność". Mówi się czasem, że prawdziwi kamerdynerzy istnieją tylko w Anglii. W innych krajach są tylko służący, niezależnie od przyznawanego im tytułu. Skłonny jestem zgodzić się z tą opinią. Ludzie z kontynentu nie potrafią być kamerdynerami, ponieważ są jako rasa niezdolni do takiego okiełznania uczuć, jakie wyćwiczył w sobie naród angielski.

Encyklopedia Internautica
Reklama
Reklama
Reklama