Reklama

​William M. Thackeray Księga snobów napisana przez jednego z nich - fragment

Kiedy parę lat temu bawiłem w Konstantynopolu (w delikatnej misji: Rosjanie, mówiąc między nami, prowadzili podwójną grę i wysłanie specjalnego negocjatora stało się z naszej strony koniecznością), Lekkerbiss, pasza Rumelii i naonczas Główny Galeondżi Porty, wydał dla dyplomatów bankiet w swym letnim pałacu w Budżukder.

Siedziałem po lewej ręce Galeondżiego, a przedstawiciel Rosji, hrabia de Diddlow, znajdował się po jego prawicy. Diddlow jest naprawdę wytwornym młodzieńcem: w trakcie  rokowań trzykrotnie nasyłał na mnie zbirów, ale oczywiście wobec ludzi byliśmy przyjaciółmi i przywitaliśmy się w najserdeczniejszy i najbardziej czarujący sposób. Galeondżi jest - lub raczej był, niestety! gdyż skończył uduszony powrozem - zdecydowanym zwolennikiem starej szkoły tureckiej polityki. Jedliśmy palcami i zamiast talerzy mieliśmy kawałki chleba: jedyną innowacją, którą dopuszczał, były europejskie trunki; używał ich też z wielkim zapałem. Pochłaniał olbrzymie ilości jadła. 

Reklama

Między innymi postawiono przed nim ogromny półmisek z jagnięciem ubranym we własną wełnę, nadzianym śliwkami, czosnkiem, asafetydą*, pieprzem tureckim i innymi przyprawami: była to najwstrętniejsza mieszanina, jaką kiedykolwiek jadł lub wąchał żywy człowiek. Galeondżi objadał się tą potrawą; zwyczajem wschodnim nakładał ją swym przyjaciołom na prawo i na lewo, a natrafiwszy na szczególnie smakowity kąsek, własnoręcznie wpychał go gościom w  usta. Nigdy nie zapomnę miny biednego Diddlowa, kiedy jego ekscelencja, ukręciwszy dużą porcję potrawy w gałkę, z okrzykiem "Buk, Buk" (to bardzo dobre) wsadził Diddlowowi w gardło tę straszliwą pigułkę. 

Zażywając ją Rosjanin łypnął okropnie oczami; połknął ją z grymasem, który zdawał się być wstępem do konwulsji, po czym schwyciwszy stojącą obok butelkę, której zawartość wziął za Sauterne’a, a która okazała się francuskim koniakiem, wypił duszkiem prawie kwartę, nim poznał swoją omyłkę. To go wykończyło: wyniesiono go z sali jadalnej ledwo żywego i położono w altance nad Bosforem, aby ochłonął. Kiedy nadeszła moja kolej, przełknąłem swoją porcję z uśmiechem, powiedziałem "Bismillah", oblizałem wargi z zadowoleniem, a gdy podano następne danie, sam ukręciłem gałkę tak zwinnie i z taką gracją wetknąłem ją w gardło starego Galeondżiego, że zdobyłem jego serce. 

Rosja została natychmiast odsunięta od dworu i traktat kabobanopolitański szczęśliwie podpisano. Co do Diddlowa, był on skończony: został odwołany do Petersburga, a sir Roderick Murchison widział go pracującego w kopalniach Uralu, oznaczonego numerem 3967. Nie potrzebuję chyba mówić, iż morałem tej opowieści jest, że w towarzystwie zdarza się wiele nieprzyjemnych rzeczy, które wypada przełknąć, i to z uśmiechem na twarzy. Przekład Agnieszka Glinczanka   

*  asafetyda - czarcie łajno, smrodzieniec; żywica o silnym zapachu i smaku czosnku, otrzymywana z korzeni i kłączy zapaliczki lekarskiej; na Wschodzie używana jako przyprawa (przyp. red.)

Encyklopedia Internautica
Reklama
Reklama
Reklama