Reklama

TERESA Z ÁVILI

właśc. Teresa de Cepeda y Ahumada, Doktor Kościoła (1515-82)

– to jedna z największych postaci w historii Kościoła okresu okołotrydenckiego i zapewne największa mistyczka w całych jego dziejach. Urodziła się 28 marca w Ávili jako trzecie dziecko Alfonsa Sancheza de Cepeda i jego drugiej żony, Beatryczy de Ahumada. W sumie państwo de Cepeda mieli dwanaścioro potomstwa – 3 córki i 9 synów. Byli ludźmi pobożnymi i spokojnymi, zaś ojciec T. żywił szczególne upodobanie do dobrej literatury – głównie dzieł religijnych i stąd T. wyniosła niezłą znajomość ważnych dla Kościoła tekstów. Wcześnie nauczyła się czytać – miała wtedy, jak sama wspominała, zaledwie 5-6 lat. Pod wpływem lektur, z pewnością zbyt poważnych na dziecięcą głowę, a także rozmaitych opowieści o legendarnych świętych, siedmioletnia T. namawia ukochanego brata, Rodryga, do wspólnej ucieczki „do kraju Maurów”; dzieci zamierzały tam oddać życie w obronie wiary chrześcijańskiej. Na szczęście spotkały po drodze wuja, który bez większego problemu zawrócił je do domu; w zamian za to T. buduje sobie „pustelnię” w kącie przydomowego sadu i tam spędza długie godziny.Gdy kończy 13 lat, musi się pogodzić z największą stratą: umiera ukochana matka i jest to poniekąd moment zwrotny w życiu T., kończący ostatecznie okres w miarę beztroskiego dzieciństwa. Wtedy też T. powierza swe przyszłe życie opiece Matki Bożej. W 1531 roku rozpoczyna naukę na pensji prowadzonej przez augustianki w Ávili, ale poważna choroba zmusza ją do powrotu do domu. Dlaczego wybrano dla niej szkołę klasztorną? Wynikało to z pobożności ojca, a może i z niepokoju o ukochaną córkę, która nagle się odmieniła: zaczęła się stroić, używać pachnideł i oczywiście flirtować z młodzieńcami, którzy otaczali ją chętnie, zwłaszcza że była osóbką ładną. Szczególnymi względami cieszył się tu Antoni Peso – jeden z licznych kuzynów T. Ojciec przyszłej świętej – ostrożny i nieufny – chciał jednak, by T. zdobyła jakieś wykształcenie, zanim wyjdzie za mąż. Wybrał więc surową, augustiańską pensję, gdzie T. zaprzyjaźniła się z siostrą Marią de Briceno; zakonnica ta wywarła wyraźny wpływ na osobowość młodej dziewczyny. T., w miarę jak z dziewczynki przekształcała się w młodą kobietę, traciła zapał do życia zakonnego; surowość praktyk pokutnych u augustianek napawała ją lękiem. Już wtedy ujawniły się w niej te cechy charakteru, które w przyszłości pozwolą jej zrealizować największe dzieła, mimo przeszkód, jakie przed nią mnożono. Była uparta – w najlepszym sensie tego słowa, to znaczy nie zamierzała poddawać się nigdy, zanim nie wypróbowała wszystkich możliwości rozwiązania problemu. Była kobietą honoru – jak przystało na córkę hidalga. Jeśli nawet w cichości ducha marzyła o małżeństwie, to zarazem czuła, że nie podoła obowiązkom rodzinnym; nie chciała więc wiązać się z kimś, kogo mogłaby w przyszłości zawieść. Choroba nasiliła wewnętrzną walkę, jaką musiała stoczyć z własną naturą – z kobiecością, która domagała się swych praw i z lękiem, iż nie podoła życiu zakonnemu. Jednak wybrała to drugie: postanowiła wstąpić do zakonu karmelitanek w Ávili. Uczyniła to w 1535 roku wbrew woli ojca; pisała później o rozpaczy, jaka ją opanowała w chwili, gdy stwierdziła, że nie ma już odwrotu. „Ale On dodał mi męstwa do zwyciężenia samej siebie i dzięki niemu przywiodłam swój zamiar do skutku”. Założony w 1478 roku w Ávili klasztor niczym wówczas nie przypominał surowych domów córek Karmelu, jakie znamy z dużo późniejszych czasów. Nie obowiązywała tu ścisła klauzura, siostry przyjmowały gości, zachowywały się swobodnie, mogły także mieszkać poza klasztorem – u rodziny. W 1536 roku T. przywdziała habit i tak rozpoczął się nowy etap jej życia. Wbrew rozluźnieniu, jakie ją otaczało, postanowiła poszukiwać własnej drogi: narzuciła sobie bardzo surową ascezę, co stało się przyczyną powrotu choroby (było to prawdopodobnie skomplikowane schorzenie układu krążenia). Jesienią 1538 roku opuściła klasztor w Ávili, udając się do domu swej siostry, Marii de Castellanos de la Canada. Po drodze zatrzymała się u stryja Piotra; podarował on bratanicy książkę, która przeobrazi jej życie duchowe: Abecadło hiszpańskie franciszkanina Franciszka de Osuna, które ukazało się zaledwie dziesięć lat wcześniej. Książka zawierała systematyczny wykład doskonalenia się w wewnętrznym skupieniu, zagłębianiu się w sobie tak, by móc ujrzeć samego Boga. Trzymając się tych wskazówek T. doznała w pewnym momencie pierwszego w swym życiu wstrząsu mistycznego: bezpośredniego spotkania z Bogiem osobowym. Pojęcie „bezpośredniej obecności Boga” stanie się w przyszłości osią jej koncepcji religijności. Radość, jaka towarzyszyła temu odkryciu, kazała T. dzielić się nią z bliźnimi; niestety, jej szczere wyznania traktowano nieufnie. Hiszpania od początku wieku przeżywała gwałtowny rozkwit życia intelektualnego, któremu towarzyszył równie intensywny wzrost religijności typu mistycznego – szerzył się zabobon, wiara w czary i opętanie przez diabła. Wśród duchownych i w zakonach pojawiły się wpływy ruchu iluministycznego; wprawdzie owi alumbrados nie byli uznawani za heretyków, niemniej ich odłam – dejados (głosili konieczność głębokiego zatopienia się w modlitwie, aż do osiągnięcia stanu całkowitego zjednoczenia z Bogiem) ściągnął rychło na siebie podejrzenia inkwizycji. Na razie T. odczuwała jedynie uczucie radości z daru, który otrzymała, nie przeczuwając chmur, które zgromadzą się nad nią w przyszłości. Równocześnie nastąpił nawrót dawnej choroby. Trapiły ją gwałtowne bóle w okolicy serca, wymioty, a w końcu długie omdlenia. Medycy byli bezradni; twierdzili, że to suchoty i że ratunku już nie ma. 15 sierpnia 1539 T. zapadła w trwający aż cztery dni letarg; sądzono, że umarła, ale kochający ojciec nie chciał w to wierzyć i nie pozwalał jej pochować. Nie mylił się: w końcu córka odzyskała przytomność. Była jednak fizycznym wrakiem; obolała, skurczona, całymi godzinami leżała w całkowitym milczeniu w łóżku; właśnie wtedy poznała wartość wewnętrznej modlitwy i pojęła, że w żadnej sytuacji człowiek nie powinien uważać, iż jest opuszczony przez Boga. Pisała później: „[...] życie to znaczy – żyć tak, aby nie obawiać się ani śmierci, ani żadnych wydarzeń w życiu”. Wyzdrowiała dopiero wiosną 1542 roku i wróciła do obowiązków zakonnych, ale choroba jedynie w niej przysnęła, bowiem nigdy nie opuściła jej naprawdę. Następuje teraz okres poważnych przewartościowań w życiu T.; dręczy ją poczucie grzechu i niedoskonałości. Co mogło być grzechem w jej życiu? Może upodobanie do przebywania w towarzystwie ludzi, którzy ją kochali i którym chciała się podobać? Wyznawała później otwarcie, iż w młodości była złakniona miłości ziemskiej, aprobaty, szacunku – nie znosiła jakichkolwiek oznak wzgardy i poniżania. Nawet w klasztorze – jak powiedzieliśmy, otwartym na świat – otaczali ją przyjaciele, a nawet ludzie, których darzyła czymś więcej niż tylko sympatią. Początkowo sądziła, że uda się jej podzielić czas na obowiązki zakonne i na miłe jej sercu pogawędki w klasztornej rozmównicy. Doprowadziło to do prawdziwego rozdarcia. Napisze potem: „ani Bogiem się nie cieszyłam, ani nie miałam zadowolenia ze świata.” Porzuciła nawet modlitwę wewnętrzną, choć nadal zachęcała do niej innych – m.in. ojca, który doszedł w jej praktykowaniu do znacznej doskonałości. Wkrótce jednak Alonso de Cepeda poważnie zachorował i zmarł, w samą wigilię Bożego Narodzenia 1543 roku. T. otoczyła nagle pustka, ale gdy żal minął – wróciła do poprzedniego życia. Nie wiadomo, jak by się ono potoczyło dalej, gdyby nie zdarzenie, które zaszło w 1554 roku; po raz pierwszy miała wówczas wizję Chrystusa. Próbowała sobie zracjonalizować swój stan, ale kiedy wizja się powtórzyła – zaczął ją ogarniać niepokój, a rozterki, jakich wcześniej doznawała, znów się nasiliły. W ich rozstrzygnięciu pomogła T. lektura Wyznań św. ➞ Augustyna, w których usłyszała głos kogoś, kto – jak ona sama – długo błądził, zanim znalazł własną drogę.Poczucie własnej niedoskonałości, niezdolności do osiągnięcia prawdziwego dobra samodzielnie, zaprowadzi T. do poszukiwania sposobu zjednoczenia własnej woli z wolą Bożą. Wstrząs przeżyła także stojąc przed wizerunkiem Chrystusa Ecce homo, sprowadzonym do klasztoru z okazji jakiegoś święta. Powróciła z gorliwością do praktykowania wewnętrznej modlitwy, a chwile wizji i odczucie obecności Bożej powróciły z jeszcze większą mocą. To był moment, który określiła potem jako swoje „nawrócenie”. Próbowała zarazem wyjaśnić to wszystko, co się z nią działo, sądząc, że równie dobrze mogła paść ofiarą igraszek diabła. Kapłani, do których się zwróciła, potraktowali ją oschle; oparcie znalazła dopiero w jezuicie, o. Jakubie de Cetina, który wysłuchał jej spowiedzi, polecając wszakże ostrożność oraz opieranie się wizjom i stanom ekstatycznym. Czując wszakże, że ma do czynienia z kobietą obdarowaną niezwykłymi łaskami, wystarał się dla niej o chwilę rozmowy z Franciszkiem ➞ Borgiaszem. Przyszły święty potwierdził zalecenia spowiednika; niemniej wkrótce o. Jakub został wysłany do innego miasta. Dla T. oznaczało to poważny cios; musiała mieć koło siebie przyjazną duszę, kogoś, kto potrafi ją wysłuchać. Na szczęście niebawem trafiła na równie mądrych przewodników duchowych: Jana de Pránados, Franciszka de Salcedo, Baltazara Alvareza. W tym czasie jej doznania mistyczne zmieniają charakter: są to nie tylko wewnętrzne odczucia i obrazy, ale również słowa. T. powtarza je spowiednikom, co wprawia ich w poważne zakłopotanie; jedynie o. Baltazar okazuje głębokie zrozumienie dla jej stanów. Sprawa T. staje się głośna: mnożą się głosy potępienia, pomawia się T. o kontakty z diabłem; gromy spadają także na głowę o. Jakuba. Tymczasem wizje T. stają się coraz bogatsze: pod koniec czerwca 1559 roku ma wizję Chrystusa, z którym może rozmawiać. Kiedy stan ekstazy mija – T. boi się; czuje, że wchodzi w świat zupełnie jej dotąd niedostępny, w którym nie potrafi się poruszać samodzielnie. Nikt nie potrafi jej już pomóc; w kwietniu 1560 roku w czasie jednej z wizji dokonuje się symboliczne przebicie włócznią jej serca przez anioła (istotnie, relikwie serca świętej, przechowywane w Alba des Tormes noszą ślady jakby ukłucia sztyletem; zapewne – przyjmując ściśle medyczną wykładnię – T. przeszła przynajmniej jeden zawał serca); odtąd stany ekstazy będą wiązały się z fizycznym odczuciem wielkiego bólu w całym ciele. Doznania tego typu, opisywane przez T., grożą coraz wyraźniej wezwaniem przed sąd inkwizycyjny, a jego wyrok wcale nie jest pewny – przypomnieć tu należy choćby doświadczenia św. ➞ Ignacego Loyoli i św. ➞ Jana z Ávili, jej rodaka. Na szczęście w tym samym roku do Ávili zawitał ➞ Piotr z Alkantary, surowy asceta franciszkański i reformator wspólnot franciszkańskich, który doświadczał podobnych, jak T., wizji. Wysłuchał wielkiej mistyczki, a także uprosił władze, by już jej nie niepokojono. Przykład Piotra natchnął T. i jej najbliższe towarzyszki myślą o założeniu nowego klasztoru, zorganizowanego w duchu pierwotnej obserwy. Korzystając z pomocy zaufanych ludzi, T. zwróciła się do papieża o brewe zezwalające na realizację tego zamierzenia. Od razu jednak „życzliwi” zaczęli dzieło to utrudniać poprzez coraz gęstszą sieć intryg i tylko swej niepokornej w przełamywaniu spraw ziemskich naturze zawdzięcza T. fakt, iż w sierpniu 1562 roku zainaugurowano działalność klasztoru św. Józefa w Ávili; opór jednak narastał – T. pomówiono o iluminizm (co było zarzutem bardzo poważnym), podnoszono też kwestie finansowe (miasto musiało łożyć na jeszcze jeden klasztor); brewe papieskie z grudnia tego samego roku przynajmniej częściowo przytłumiło wrzawę i T. wraz z towarzyszkami mogła oddać się takiemu życiu, jakiego pragnęła. Jednak burza zaledwie przycichła; do końca życia T. nie zazna spokoju. Mimo tak licznych przeszkód, rozpraszających T. i kierujących ją ku sprawom śmiesznie małym (dawała temu wyraz w swych zapiskach i listach), jej wewnętrzne życie nadal się wzmacnia i pogłębia; nadal dostępuje łaski cudownych widzeń, z których wynosi coraz większą znajomość prawd niedostępnych innym ludziom. Mnóstwo pisze – gorączkowo notując słowa, które słyszy wtedy, gdy zdaje się całkowicie porzucać doczesny świat. W 1567 roku odwiedza klasztor T. generalny przełożony karmelitów, ➞ Jan Chrzciciel de Rossi i mimo pierwotnych obaw o opinię tego obdarzonego wielkim autorytetem duchownego na temat sensowności dzieła zapoczątkowanego przez T., siostry od św. Józefa otrzymują pełną aprobatę ich działalności. W tym samym roku T. zakłada nowy klasztor w Medina del Campo; jest to zarazem chwila, w której T. poznaje młodego karmelitę, noszącego zakonne imię Jan od św. Macieja – do historii Kościoła przejdzie on jako św. ➞ Jan od Krzyża. Osobliwa, niekiedy zamieniająca się w cichą rywalizację, przyjaźń tych dwojga przyniesie jedno z najwspanialszych dzieł XVI-wiecznej mistyki, a zarazem zupełnie nową wizję religijności. Przyszła święta zanotowała wtedy: „On był tak wyćwiczony we wszelkiej cnocie, że daleko więcej ja mogłam się nauczyć od niego niż on ode mnie”. T. działa odtąd jak w transie: powstają nowe fundacje w Malagon, Valladolid, Toledo, Pastrans, Salamance, Alba de Tormes. W 1572 roku zostaje mianowana przeoryszą w swym dawnym klasztorze w Ávili – tym samym, który opuściła, rozpoczynając dzieło reformy. Siostry przyjmują ją z lękiem – ale przecież i one w końcu ulegają niezwykłemu czarowi Matki; kiedy jej kadencja się kończy (1577) wybierają ją ponownie – tyle że efekt intryg tych gałęzi Karmelu, które odrzuciły obserwancję, już daje o sobie znać. T. otrzymuje zakaz tworzenia nowych klasztorów, zaś siostry T. – polecenie, by wybrać inną przełożoną. Gromy spadają na św. Jana od Krzyża; zostaje oskarżony o herezję; jest więziony i maltretowany przez inkwizycję. Jest to zarazem okres niezwykły w życiu T.: dokonuje się w niej to, co nazwie sama „małżeństwem duchowym” – osiąga stan pełnej jedności z Bogiem; stan pełnej harmonii, skupienia wewnętrznego, ładu pozwalającego jej odnaleźć sens życia dla innych ludzi. Zarazem dotykają T. choroby (m.in. fatalny upadek ze schodów czyni ją niemal kaleką), upokorzenia (siostry ze zreformowanych klasztorów słabną w pierwotnym zapale, odwracają się od niej, a młodsze o kilkanaście lat przeorysze okazują jej wyniosłą pogardę). Nic jednak nie jest już w stanie naruszyć jej wewnętrznej harmonii, choć niekiedy przyznaje się, że jest już śmiertelnie zmęczona. W 1579 roku przychodzi wreszcie nakaz złagodzenia wszystkich represji, jakie ją dotykały. Rok później powstaje odrębna prowincja karmelitów bosych – aprobujących reformę terezjańską i dzieło św. Jana od Krzyża. W 1582 roku T., trapiona ciężką anginą, wyrusza w środku zimy do Burgos, by utworzyć tam nowy klasztor i zwalczywszy opory miejscowych władz doprowadza zamiar do końca. Wie już, że są to ostatnie miesiące jej ziemskiej wędrówki. Postanawia więc, że spędzi je w miejscu szcze gólnie umiłowanym – klasztorze św. Józefa w rodzinnym mieście. Po drodze otrzymuje wezwanie od księżnej Alba de Tormes: ma towarzyszyć porodowi jej potomka. Zawraca niezwłocznie i 20 września 1582 staje w Alba. Dziesięć dni później nie jest już w stanie się podnieść. Umiera 4 października, ze słowami psalmu Miserere. Na szczęście oszczędzona jej została długa agonia, mimo że całe życie T. było walką: między pragnieniem prawdziwej radości życia doczesnego – a wartościami wiecznymi; między uczuciem lęku przed niedoskonałością i grzechem – a poczuciem pewności i harmonii, które wyniosła ze wspaniałego obdarowania ją przez Boga łaską doświadczania mistycznej z Nim jedności. Walczyła z ludzką podłością – otaczając zarazem ludzi wielką miłością i wiarą, że wszystko, co w nich złe, jest tylko chwilą pobłądzenia. Robiła na współczesnych wielkie wrażenie: w młodości obdarzona wielką urodą – wysoka, o majestatycznej figurze i takich samych ruchach, przenikliwym spojrzeniu i żywej inteligencji; małomówna, nastawiona raczej na słuchanie innych, z wielkim poczuciem humoru, pozwalającym jej ironicznie, a zarazem pogodnie puentować sytuacje, w których być może inni popadaliby w skrajną rozpacz. Zachowała te cechy do późnego wieku. Jej cała osobowość przeczy stereotypowi „świętego” – ascety, gardzącego własną fizycznością jako urągającą Boskiej doskonałości. Przeciwnie – cierpiała na myśl o tym, że mogłaby w kimś wzbudzać fizyczną niechęć; niepokoją ją objawy starzenia się i bolesnych dolegliwości kobiecych, wynikających z przebytych chorób i surowego trybu życia. Kiedy brat Jan od Nędzy namalował pierwszy jej portret, obejrzała go beznamiętnie, po czym westchnęła: „Niech ci Bóg wybaczy, Janie! Na szczęście nie jestem chyba aż tak brzydka i kaprawa”. Jej przyjaźń z Janem od Krzyża jest osobliwa: podziwia go i cierpi, gdy spadają na niego ciosy; ale zarazem potrafi być wobec niego złośliwa. Gdy Jan w towarzystwie innego karmelity przybywa do klasztoru Wcielenia jako spowiednik, wielebna Matka nie potrafi odmówić sobie złośliwości pod adresem niezwykle mikrej postury przyszłego świętego i pisze do kogoś: „Włączając Jana, mamy tu od dzisiaj półtora mnicha”. Prawdziwa, bliska i serdeczna przyjaźń łączy ją natomiast z bratem Gracjanem; widzi w nim delikatnego, milczącego powiernika najbardziej tajemnych sfer jej duszy. Jan od Krzyża przeraża ją chwilami swoją surowością: wtedy, gdy np. celowo łamie hostię na pół i podaje ją T., aby ją w ten sposób upokorzyć. Nie szczędzi mu w zamian przykrości: śmiertelnie zmęczoną T. chce Jan zabrać do któregoś z prowincjonalnych klasztorów na wizytację; czeka kilka długich godzin w refektarzu, by dowiedzieć się, że Matka nigdzie nie pojedzie. Zarazem na wieść o uwięzieniu Jana gotowa jest stawić się za niego przed sądem i ręczyć głową za jego niewinność. Powiedzieliśmy, że T. tworzy nową doktrynę religijności i nowy wzorzec odczuwania obecności Boga w życiu człowieka. Jej najgłębszym sensem jest ustawiczne dążenie duszy ku Bogu. Drogą do tego celu staje się modlitwa wewnętrzna, umożliwiająca doznanie człowieczeństwa Chrystusa; najwyższym jej stadium – doznanie „nieskończenie tkliwej miłości”, prowadzące do mistycznego „małżeństwa”. W doświadczeniu T. istotną rolę odgrywa potwierdzenie trójistotności Boga, w której odkrywa on z jednej strony swoją niewyrażalność poprzez np. język – z drugiej właśnie owa trójistotność zmusza człowieka do aktywności na wielu płaszczyznach: od modlitwy, poprzez niestrudzoną pracę – po umiłowanie życia jako wspaniałego daru Boga, za który człowiek powinien być swemu Stwórcy bezgranicznie wdzięczny. Dzięki T. i Janowi od Krzyża religijność renesansowa zyskała wymiar nieznany ascetycznemu średniowieczu; doskonałość nie jest tu absolutnym (i zarazem martwym) stanem – jest nieustannym dążeniem, „wędrowaniem”, jak pisał w jednym ze swych sonetów M. Sęp-Szarzyński, jeden z niewielu polskich poetów-mistyków. Kochać Boga to – według T. – kochać Boga w bliźnich. Pisze: „Bóg żąda uczynków; gdy widzisz siostrę chorą, której możesz przynieść ulgę, nie wahaj się ani przez chwilę poświęcić dla niej twoje nabożeństwo i dać jej współczucie: co ją boli, niech i ciebie boli, a jeśli to potrzebne, odmów sobie pożywienia, by ona zamiast ciebie się posiliła”. Gdyby zatem nie było T. i św. Jana od Krzyża, monastycyzm zachodni znalazłby się w absolutnym impasie: jałowy, pozbawiony tej najważniejszej podniety, jaką jest odnajdywanie Bożej miłości w miłości do bliźniego. Jeśli dziś podziwiamy heroizm zakonów posługujących nędzarzom, ożywianych duchem niesienia Słowa, ale także wspomożenia w śmiertelnych chorobach, głodzie, upodleniu – od czasów Korteza po epokę wielkich przemysłowych korporacji – jest w tym dzieło T. Jej następczyniami stały się św. ➞ Teresa od Dzieciątka Jezus i z całą pewnością Matka Teresa z Kalkuty (zmarła 1997). Beatyfikacja wielkiej reformatorki Karmelu nastąpiła w 1614 roku za pontyfikatu Pawła V; kanonizował ją w 1622 roku Grzegorz XV. W 1970 roku papież Paweł VI ogłosił T. Doktorem Kościoła, nadając jej tytuł „doktora mistycznego”. Jej najważniejsze dzieła to Sprawozdania duchowe, Droga doskonałości, Twierdza wewnętrzna, Podnie ty miłości Bożej, Wołania duszy do Boga. Wykazują one wiele podobieństw z dziełami św. Jana od Krzyża, niemniej odznaczają się wielką prostotą stylu, swoistym racjonalizmem (co może zaskakiwać w zestawieniu z rodzajem doświadczeń, na jakich są oparte), sugestywnością obrazowania, ułatwiającą lekturę nawet ludziom nie znającym subtelności myśli teologicznej. T. otoczyło wiele ciekawych legend, niemniej ikonografia zazwyczaj odwołuje się do jej ekstaz i stanów mistycznych. Pierwszym jej potrecistą był wspomniany Jan od Nędzy (Jan Narduck), który sporządził wizerunek T. już w 1576 roku; portret ten wpłynął na kolejne portrety wykonywane przez artystów tej rangi co Rubens, Zurbaran, Velazquez, Galle, del Arco, F. Gomez. Na ogół na wszystkich portretach pojawiają się charakterystyczne atrybuty: dyscyplina (symbol ascezy), kądziel (symbol pracy), różaniec (symbol modlitwy); T. na tych obrazach modli się lub pisze w swojej celi, otoczona otwartymi księgami. Wspomnienie wielkiej świętej przypada 15 października.70 Św. Teresa z Ávili, portret z natury pędzla brata Jana od Nędzy, 1576 r.

Encyklopedia Internautica
Reklama
Reklama
Reklama