Poeci, którzy przeżyli, stanęli wobec obowiązku rozliczenia się z minionymi latami i, po części, także z własną twórczością. Jest to rozliczenie za- równo w sensie wydawniczym (powtórne wydania tych zbiorów, które ukazały się wcześniej w konspiracji), jak też artystycznym. Ten drugi aspekt udawało się jednak realizować w stosunkowo ograniczonym zakresie i tuż- powojenna polska poezja wydawała się albo kontynuacją poetyk przedwojennych, albo też tych, które wykrystalizowały się w latach 1939-45 (co zresztą było zrozumiałe).
Swoistym symbolem jest tu twórczość z jednej strony sędziwego już Leopolda Staffa (tom: Martwa pogoda, 1945), z drugiej - należącego do "pokolenia Kolumbów" Tadeusza Różewicza (Niepokój, 1947), notabene - zafascynowanego Staffem.
Pierwszy z nich próbuje wrócić do właściwej całej jego twórczości harmonii, traktując koniec wojny jako szansę odzyskania - przede wszystkim w wymiarze moralnym - utraconej Arkadii. Zarazem widzi świat jako odarty z piękna: barwy zgasły, przyroda nie chce się obudzić, życie zwleka z powrotem. Ziemia i ludzie trwają w osobliwym zawieszeniu, bo już nic nie będzie takie, jakie było przedtem. Jednak nadziei porzucić nie wolno: dzieje ludzkie pełne były takich chwil, takich doświadczeń - a przecież kultura trwała. To ona - jej mity, jej wzorce wartości - zapewniają ciągłość i trwanie człowieczeństwa. I mimo rozpaczy, która dochodzi do głosu w wielu wierszach (Burza nocna, Znad ciemnej rzeki, Ciężka noc, Nędza przedwiośnia), stary poeta ciągle wierzy, że "et resurrexit".
Leopold Staff Klęska
Wieść się rozeszła rankiem po mieście,
Że wypłynąwszy z chmur spowicia
Księżyc się zmienił w archanioła
I znikł bez śladu jak sens życia.
Padło na wszystkich przerażenie
I ślepą rozpacz w sercach budzi,
Bowiem, wiadomo, mało chadza
Nad rzek brzegami mądrych ludzi.
Człowiek, co w klęskę nie uwierzył,
W nos się rozśmiawszy strachom onym,
Wyszedł na zawsze z miasta bramy
W płaszczu przez ramię przerzuconym.
Nie szukał płaskich rąk oklasku,
Podziwiał ranki i wieczory,
Spisywał wiersze swe na piasku
I nie używał metafory.
Leopold Staff Podwaliny
Budowałem na piasku
I zawaliło się.
Budowałem na skale
I zawaliło się.
Teraz budując zacznę
Od dymu z komina.
Inaczej Różewicz. Tom Niepokój nie tylko dał początek pewnej postawie moralnej, związanej z rozmaicie formułowanymi pytaniami o "ocalenie" z wojny, z apokalipsy, z szoah (były to bowiem pytania, które znaleźć można również u pisarzy i teologów żydowskich). To także początek specyficznej poetyki, polegającej na wyzbyciu się niemal zupełnie po- kusy poetyckiego decorum. Ascetyczny wiersz "różewiczowski" czerpie wprawdzie z tradycji przedwojennej awangardy, unika jednak typowego dla poetów tego kręgu składniowego wersu (co owocowało swoistą śpiewnością). Podziały wersowe u Różewicza odwołują się do emocji, co sprawia, że mamy do czynienia z wierszem ekspresyjnym, otwartym na pojedyncze słowo. Słowo jakby wyrzucane ze ściśniętego gardła. "Poetyka różewiczowska" przyciągała w późniejszych latach wielu twórców i niemal wszyscy u autora Niepokoju terminowali (nawet, jeśli nie we wszystkim się z nim zgadzali).
Tadeusz Różewicz Ocalony
Mam dwadzieścia cztery lata ocalałem
prowadzony na rzeź.
To są nazwy puste i jednoznaczne:
człowiek i zwierzę
miłość i nienawiść
wróg i przyjaciel
ciemność i światło.
Człowieka tak się zabija jak zwierzę
widziałem:
furgony porąbanych ludzi
którzy nie zostaną zbawieni.
Pojęcia są tylko wyrazami:
cnota i występek
prawda i kłamstwo
piękno i brzydota
męstwo i tchórzostwo.
Jednako waży cnota i występek
widziałem:
człowieka który był jeden
występny i cnotliwy.
Szukam nauczyciela i mistrza
niech przywróci mi wzrok słuch i mowę
niech jeszcze raz nazwie rzeczy i pojęcia
niech oddzieli światło od ciemności.
Mam dwadzieścia cztery lata ocalałem
prowadzony na rzeź.
Niepokój (wiersze z lat 1945-46)
Ważniejszy jest jednak moralny wymiar tej poezji. Nie ma w niej staffowskiej wiary w to, że świat kiedyś odnajdzie klasyczną harmonię, gdyż to, co mogłoby ocalać - sztuka, poezja, uniwersalne wartości Dobra i Piękna - spłonęło w piecach Auschwitz, zginęło na bitewnych polach, umarło w ludziach będących katami i ofiarami jednocześnie. Przejmującym motywem poezji Różewicza w jego powojennych tomach jest motyw pustki, wobec której "ocalenie" jest czymś w rodzaju ironii, śmiechu historii. To prawda, że życie kiedyś odbuduje się - choćby biologicznie - lecz tym, którzy ocaleli, na zawsze przypisany został tytułowy "niepokój". Bo nic pustki tego świata, również świata przyszłych pokoleń, nie zdoła wypełnić - a zwłaszcza poezja. Pytania o sens poezji będą towarzyszyć Różewiczowi przez następne lata.
Generacyjnie rzecz biorąc, swoistym ogniwem pośrednim między Staffem a Różewiczem jest Czesław Miłosz, który w 1945 roku opublikował zbiór przedwojennych jeszcze i wojennych utworów zatytułowany Ocalenie. Interesujące jest porównanie postawy Miłosza i autora sławnego wiersza Ocalony. Już wtedy zarysował się między obydwoma poetami specyficzny dialog - polemiczny w obszarze metafizyki, etyki, stosunku do roli i rangi sztuki, pozycji artysty wobec dziejów i teraźniejszości. Dialog ten będzie trwał do śmierci Miłosza (2004).
Miłosz - poeta z kręgu tzw. drugiej awangardy, należący do generacji twórców, którzy Apokalipsę przeczuwali, zanim zaczęła się spełniać - w czasie wojny dokonuje rewizji swojego dotychczasowego, głęboko pesymistycznego światopoglądu. Wprawdzie poezja jego nie wyrzekła się ciemnego, a nawet mrocznego tonu, nie zrezygnowała z sugestywnego, nasyconego wizjami śmierci i zagłady obrazowania, odwołującego się często do Apokalipsy i mitologii - jednak otworzyła się na życie i poczęła sprzeciwiać się temu fatalizmowi, jaki przenikał lirykę "pokolenia Kolumbów". Nie istnieje, według Miłosza, żadna transcendentna wobec ludzkich dziejów siła, popychająca ludzkość ku zagładzie. To ludzie - w ich historycznym czy raczej ideologicznym wymiarze - winni są temu, że życie ustępuje przed śmiercią.
Czesław Miłosz Przedmowa
Ty, którego nie mogłem ocalić,
Wysłuchaj mnie.
Zrozum tę mowę prostą, bo wstydzę się innej.
Przysięgam, nie ma we mnie czarodziejstwa słów.
Mówię do ciebie milcząc, jak obłok czy drzewo.
To, co wzmacniało mnie, dla ciebie było śmiertelne.
Żegnanie epoki brałeś za początek nowej,
Natchnienie nienawiści za piękno liryczne,
Siłe ślepą za dokonany kształt.
Oto dolina płytkich polskich rzek. I most ogromny
Idący w białą mgłę. Oto miasto złamane
I wiatr skwirami mew obrzuca twój grób,
Kiedy rozmawiam z tobą.
Czym jest poezja, która nie ocala
Narodów ani ludzi?
Wspólnictwem urzędowych kłamstw,
Piosenką pijaków, którym za chwilę ktoś poderżnie gardła,
Czytanka z panieńskiego pokoju.
To, że chciałem dobrej poezji, nie umiejąc,
To, że późno, pojąłem jej wybawczy cel,
To jest i tylko to jest ocalenie.
Sypano na mogiły proso albo mak
Żywiąc zlatujących się umarłych - ptaki.
Tę książkę kładę tutaj dla ciebie, o dawny,
Abyś nas odtąd nie nawiedzał więcej.
Kraków, 1945
Autor Ocalenia zdaje się mówić: doświadczenie śmierci musi otwierać człowieka na życie. Umrzeć jest łatwo - żyć zaś, z piętnem śmierci - o wiele trudniej, lecz zarazem piękniej. Wystarczy poszukać wartości podstawowych, teraz odsłoniętych przed człowiekiem - tak jak zburzenie fasady domu odsłania jego strukturę, służącą najbardziej elementarnym potrzebom mieszkańców budowli.
Jeszcze inny typ postawy wobec przeżytego czasu i wobec pytań o to, czy istnieje jakiś sposób na ocalenie prezentował w dość krótkim okresie swojej powojennej twórczości (zmarł w 1953 roku) Konstanty Ildefons Gałczyński. Po uwolnieniu z obozu jenieckiego w Altengrabow, w którym spędził całą wojnę i rocznym pobycie w Paryżu i Brukseli, w 1946 roku powrócił do kraju. Gałczyński - przed wojną znany jako typowy "technik literacki" - do perfekcji opanował poetycki warsztat i uchodził za kpiarza, mistrza groteski i absurdu, umiejącego doskonale operować grozą, nastrojem zagrożenia w kontekstach szyderczego niekiedy śmiechu. Tę postawę prezentował w twórczości powojennej - pisząc m.in. do "Przekroju" poetyckie felietony (Listy z fiołkiem). Z drugiej jednak strony subtelny liryzm, który przejawił się w tomach Zaczarowana dorożka (1948) czy Ślubne obrączki (1949) miał być dla niego przestrzenią prywatnego tabu, niedostępnego coraz bardziej absurdalnemu światu.
Piękne cykle Kronika olsztyńska czy Pieśni świadczą o poszukiwaniu schronienia w motywach malarskich i muzycznych, w przyrodzie i w miłości do żony. Z kolei poematy Niobe i Wit Stwosz (ten drugi utwór wyraźnie nosi okolicznościowe piętno: w 1946 roku powrócił z Norymbergi do Polski słynny ołtarz dłuta Stwosza, a w 1950 znalazł się ponownie w krakowskim kościele Mariackim). Gałczyński do końca życia zmagał się z chęcią odnalezienia się w nowej rzeczywistości i z narastającym coraz bardziej poczuciem obrzydzenia do niej. Ucieczką od tego rozdarcia miała być poezja - magiczna, przekraczająca niekiedy granice snu, a także groteski i absurdu.
Konstanty Ildefons Gałczyński Niobe
Mały Koncert Skrzypcowy 1
Te okna oświetlone...
Kto tam teraz mieszka?
Te okna, pelargonie, mostek, mała rzeczka,
stara studnia z Neptunem, jabłoń, zieleń, ścieżka -
a gdzie to jest?
2
Firanki wiatr kołysał, konwalią pachnący.
W lichtarzu stała świeca. Słowik grał na skrzypcach.
Dzwoniło ciężko srebro gwiazd w warkoczach nocy -
a gdzie to jest?
3
Niebieskim cyferblatem świecił z wieży zegar,
po niebie zapóźniony wolno obłok płynął -
a potem księżyc wschodził i okna otwierał -
a gdzie to jest?
4
W talerze cyrulika dął wiatr południowy,
uliczką pies przechodził, niósł w zębach latarnię,
bukiety, iskry, szepty spadały do wody -
a gdzie to jest?
5
Zaręczyny w altanie. Perła. Szmaragd. Rubin.
"Ballady i romanse". Imiona. Wiatr w polu.
A księżyc, on do ucha mówił, mówił, mówił -
a gdzie to jest?
Konstanty Ildefons Gałczyński Pieśni (fragmenty)
III
Ile razem dróg przebytych?
Ile ścieżek przedeptanych?
Ile deszczów, ile śniegów
wiszących nad latarniami?
Ile listów, ile rozstań,
ciężkich godzin w miastach wielu?
I znów upór żeby powstać
i znów iść, i dojść do celu.
Ile w trudzie nieustannym
wspólnych zmartwień, wspólnych dążeń?
Ile chlebów rozkrajanych?
Pocałunków? Schodów? Książek?
Ile lat nad strof tworzeniem?
Ile krzyku w poematy?
Ile chwil przy Bethovenie?
Przy Corellim? Przy Scarlattim?
Twe oczy jak piękne świece,
a w sercu źródło promienia.
Więc ja chciałbym twoje serce
ocalić od zapomnienia.
Wśród poetów, którzy zdecydowali się pozostać na Zachodzie, najciekawszą, jak się wydaje, osobowością okazał się Kazimierz Wierzyński. Uchronił swoją twórczość przed pokusą wpisywania jej w polityczne swary, w emigracyjne piekło. Nie znaczy to jednak, że nie znajdziemy w niej śladów dramatów człowieka, który - z własnego wyboru - zdecydował się na los wygnańca. Dwa znakomite tomy: Korzec maku (1951) i Siedem podków (1954), obok zawierającego wiersze wojenne zbioru Krzyże i miecze (1945) są specyficznym poetyckim pamiętnikiem, w którym znajdujemy zapis zmagania się człowieka z coraz bardziej dojmującym uczuciem śmierci nadziei. U Wierzyńskiego również poezja to sfera chroniona, niepodległa - jednak to zaledwie (a może aż?) refugium, a nie, jak u Miłosza, siła ocalająca. Ale po to, by schronić się w jakimś wnętrzu - trzeba zamknąć się na zewnętrze: na coraz trudniejszą do zrozumienia historię, na trudną do zaakceptowania, z gruntu obcą poecie cywilizację.
Lutnista ciemnego czasu i losu - jak pisał myśląc o sobie w wierszu Muzy - jest coraz bardziej osaczany przez ów czas i los. Drogowskazem staje się dla Wierzyńskiego poetyckie słowo, a także wspomnienia: dawnej, porzuconej Europy, obecnej w tych wierszach poprzez odwołania do specyficznych ikon jej historii, sztuki, kultury. Są to wspomnienia Polski, konkretyzujące się poprzez zamazane, jakby wywiedzione ze snu pejzaże. Poezja jest traktowana przez Wierzyńskiego jak osobna forma poznania: będąc wyrazem "lęku i drżenia", a zarazem ich zapisem pozwala przenikać ciemne, niewyrażalne w inny sposób stany egzystencjalne i emocje. Opuszczenie, tragiczna "osobność" w niezrozumiałym świecie, wspomniany "lęk i drżenie" czynią z emigracyjnej liryki Wierzyńskiego niezwykle przejmujące świadectwo poszukiwania sposobu ocalenia z wpływu tragicznych cieni.
Podobnie, a zarazem niepodobnie potoczyły się losy pisarstwa Jana Lechonia. W 1945 roku opublikował tom Aria z kurantem, zawierający wiersze wojenne - równie dramatycznie ujmujące poprzez poetyckie obrazy los wygnańczy i zarazem losy pokolenia, do którego należał. Jednak potem pisał z coraz większym trudem, na co wpływ miała pogłębiająca się depresja, która doprowadziła go do samobójstwa (1956). Najbardziej porażającym świadectwem walki z otaczającą poetę beznadzieją i osamotnieniem są jego Dzienniki (prowadzone od 1949), zawierające wiele uwag o roli poezji - w tym własnej, partie o wyraźnie lirycznym charakterze, osobiste, niekiedy intymne, wyznania.
Jest faktem znaczącym, iż poza pozostającymi w USA Wierzyńskim i Lechoniem żaden z dawnych skamandrytów nie wykazywał większej poetyckiej aktywności. Ody olimpijskie (1948) Jarosława Iwaszkiewicza nie należą do najbardziej udanych w jego poetyckim dorobku, a jedynym ważnym cyklem są Ciemne ścieżki, pomieszczone w tomie Wiersze z różnych epok 1912-1952 (1952).
Jan Lechoń Monte Cassino
Turyści przyjechali zwiedzać Somosierra,
Pytają, czy nie można kupić polskich kości,
I szybko obejrzawszy, chcą nowej wzniosłości
I nowego oglądać jadą bohatera.
Jeszcze widzą, jak czako płynie z prądem rzeki,
I słyszą okrzyk "Honor!" stłumiony przez fale,
Więc, stanąwszy na brzegu, wołają: "Wspaniale!
Jakże zginął wspaniale! Pokój mu na wieki!"
I teraz do Włoch jadą. Zakupili kwiaty,
Chcąc na groby je rzucić poetyczną dłonią.
Lecz nocą pękły groby i Polacy z bronią
Ruszyli, aby żądać za swą krew zapłaty.
[1944]
Po powrocie do kraju niewiele pisał Julian Tuwim - uciekając w twórczość przekładową. Prawie zamilkł jako poeta Antoni Słonimski. Impet twórczy straciła dawna awangarda (Tadeusz Peiper - z powodu choroby, Aleksander Wat, który wrócił z łagrów, Julian Przyboś, Jalu Kurek). Adam Ważyk zaś po powrocie z ZSRR zaczął tworzyć lirykę nie mającą wiele wspólnego z jego wcześniejszym dorobkiem: agitacyjną, jawnie komunizującą. Nie żył Tytus Czyżewski, na emigracji umarła też Maria Pawlikowska-Jasnorzewska (1945).
Być może klasycyzm lub witalizm dawnych skamandrytów nie wytrzymywał konfrontacji z powojenną rzeczywistością, to zaś, co nastąpiło w kraju po zakończeniu II wojny światowej - w odróżnieniu od entuzjastycznych lat po I wojnie - nie zachęcało do poszukiwania nowej formuły poezji i tworzenia nowego ruchu awangardowego. Nietrudno było domyślać się skutków: w swoistą próżnię coraz bardziej ochoczo wchodzili poeci minorum gentium, opowiadający się za nowym ładem politycznym i społecznym w Polsce. Coraz bardziej ochoczo przedstawiali się też oni jako awangarda nowych czasów - awangarda służąca wyzwoleniu "ludu pracującego miast i wsi" spod wpływu zdegenerowanej, burżuazyjnej sztuki, także poezji.