Czytelnik zapewne pamięta, że w jednym z pokojów w Udopho wisiał czarny welon, a jego osobliwe ułożenie rozbudza ciekawość Emilii, która odkryła pod nim coś, co ją przeraziło, ponieważ uniósłszy go ujrzała miast obrazu niszę w ścianie, a w niszy bladą postać owiniętą w całun. Co zaś jeszcze przydawało temu widokowi grozy to to, że twarz wydawała się częściowo przegniła i przeżarta przez widoczne na niej i na dłoniach robaki. Na coś takiego, każdy przyzna, nikt nie jest w stanie spojrzeć dwa razy.
Emilia, o czym czytelnik zapewne pamięta, natychmiast opuściła welon, a przerażenie wzbraniało jej unieść go ponownie. Gdyby ośmieliła się popatrzeć jeszcze raz, jej lęk i złudzenie ustąpiłyby całkowicie, i zobaczyłaby, że nie jest to po- stać ludzka, ale figura z wosku. Jej dzieje są nieco niezwykłe, acz nie stanowią wyjątku w historii surowych kar, jakie przesądy mnichów narzucały czasem ludzkości. Jeden z członków rodu Udolpho popełnił jakieś wykroczenie przeciwko prerogatywom Kościoła i został za karę skazany na kontemplowanie w pewnych godzinach dnia woskowej postaci wykonanej na obraz człowieka w stanie, do jakiego zostaje on zredukowany po śmierci.
Kara ta, służąca za memento stanu, w jakim on sam musi się kiedyś znaleźć, miała zadać cios dumie markiza Udolpho, który niegdyś zranił dumę Kościoła rzymskiego. Markiz nie tylko sam przesądnie poddawał się owej karze, która, jak ufał, miała mu przynieść przebaczenie za wszystkie jego grzechy, ale w dodatku przykazał w testamencie, aby jego potomni zachowali dla zbawienia własnej duszy ową woskową figurę pod groźbą utraty na rzecz Kościoła części majątku, jaki im pozostawił. Zgodzono się więc, by figura pozostała na swoim miejscu w niszy w ścianie, ale wymigano się od jej kontemplowania, które zostało zalecone markizowi.
Figura ta była tak naturalistycznie wykonana, że Emilia wzięła ją za prawdziwe szczątki ludzkie, a znając niezwykłą opowieść o tajemniczym zniknięciu pani zamku oraz charakter Montoniego, uwierzyła, iż ma przed oczyma zwłoki pani Laurentini, Montoni zaś jest jej mordercą.
Sytuacja, w jakiej Emilia odkryła figurę woskową, wywołała w niej początkowo niemałe zdziwienie i pewne wątpliwości, były one jednak zbyt słabe, aby przeważyć podejrzenia, które żywiła wobec Montoniego, a strach przed jego zemstą kazał jej milczeć o tym, co widziała w zachodnim pokoju.
Odkrywszy, że markiza de Villeroi była siostrą jej ojca, Emilia doznała różnorakich uczuć, ale mimo smutku wywołanego przedwczesną śmiercią ciotki odczuła ulgę, wyzbywszy się bolesnych domysłów spowodowanych pochopnym stwierdzeniem signory Laurentini, dotyczącym jej urodzenia i czci jej rodziców. Wiara w zasady ojca nie pozwoliła jej podejrzewać, że popełnił on jakiś czyn niehonorowy, i wykluczała możliwość, iż jest córką kogokolwiek innego jak tej, którą zawsze za matkę uważała i jak matkę kochała. Podobieństwo do zmarłej markizy, o jakim ją często zapewniano, zachowanie Doroty, starej gospodyni, twierdzenie pani Laurentini i tajemnicze przywiązanie, jakie objawił St. Aubert, obudziło wątpliwości co do jego związków z markizą, których rozum Emilii nie mógł ani rozproszyć, ani potwierdzić.
Teraz jednak uwolniła się od owych wątpliwości znalazłszy wytłumaczenie postępowania ojca, ale serce miała ściśnięte na skutek smutnej katastrofy, jaka spotkała jej miłą krewną, i strasznej lekcji, jaką były dzieje zakonnicy, którą pobłażanie namiętnościom stopniowo doprowadziło do zbrodni - choć gdyby jej to przepowiedziano w młodości, zatrzęsłaby się z pewnością z przerażenia i wykrzyknęła, że to niemożliwe - zbrodni, której całe lata żalu i najcięższej pokuty nie mogły w jej sumieniu zmazać.
Przekład Wacław Niepokólczycki