Reklama

Carlos Fuentes Lata z Laurą Díaz

Czasami wspomnienia można dotknąć. Najsłynniejsza legenda rodzinna opiewa odwagę babki Cosimy Kelsen, która gdzieś tak w roku tysiąc osiemset siedemdziesiątym jechała z Veracruz do miasta Meksyk, żeby kupić do domu meble i różne dekoracyjne przedmioty, i w powrotnej drodze dyliżans, którym podróżowała, został zatrzymany przez bandytów.

Bandyci w tym czasie używali malowniczych strojów - okrągły kapelusz z szerokim rondem, zamszowy kabacik, spodnie rozszerzane u dołu, krótkie buty z dźwięczącymi ostrogami. Wszystko zapinane na guziki ze starego srebra. Cosima Kelsen wolała przywoływać na pamięć te szczegóły niż opowiadać, co się wydarzyło. Z czasem cała historia - mimo że znana i wciąż obecna - stawała się coraz bardziej wyjątkowa i nieprawdopodobna, gdyż powtarzana przez wiele osób i przekazywana z rąk do rąk (to wyrażenie jest na miejscu, bo właśnie rąk, a raczej palców rzecz cała dotyczyła), zaczęła przybierać coraz doskonalszą formę.  

Reklama

Dyliżans został zatrzymany w Cofre de Perote, takim dziwnym punkcie, gdzie podróżny, zamiast z przejrzystego górskiego powietrza wstępować w chmury, schodzi do jeziora mgły. Banda rozbójników, niewidoczna w mgielnych oparach, pojawiła się wśród rżenia koni i huku wystrzałów. "Sakiewka albo życie!" - tak zazwyczaj wołali bandyci, ale ci okazali się bardziej oryginalni i krzyknęli: "Życie albo życie!", jakby z wielką bystrością wyczuli wyniosłą godność i nieugiętą dumę, jaką młoda dona Cosima okazała im od pierwszej chwili. Nie  raczyła  na  nich spojrzeć. Herszt bandy, dawny kapitan rozgromionych wojsk cesarza Maksymiliana,  wystarczająco, chociaż w regionie Veracruz słynny był ze swoich podbojów miłosnych - nosił przezwisko Uwodziciela z Papantli - sławę przyniosła mu również nieomylność, z jaką potrafił odróżnić damę od latawicy. 

Dawny oficer kawalerii, wykonujący bandycki proceder po cesarskiej klęsce zakończonej rozstrzelaniem Maksymiliana, Miramona i Mejii (do diaska, aż trzy M! -  wykrzykiwał niekiedy przesądny meksykański kondotier), szacunek do wysoko urodzonych dam miał już we krwi i kiedy zobaczył błyszczące jak diamenty oczy młodej mężatki doni Cosimy, a zaraz potem jej prawą rękę spoczywającą ostentacyjnie na oknie powozu, wiedział dokładnie, jak ma się do niej odezwać. -  Pani, proszę, abyś oddała mi swoje pierścienie. Na ręce, którą Cosima wyzywająco wysunęła na zewnątrz powozu, lśniły złota obrączka, oślepiający pierścień z  szafirem i  drugi z   perłami. 


 -  Są to moje pierścionki zaręczynowe i ślubne. Musiałby mi pan je odrąbać. To właśnie bez chwili wahania, jakby oboje znali honorowy protokół, zrobił okrutny bandyta: jednym uderzeniem maczety odrąbał cztery wystające poza okienko palce prawej  ręki młodej wtedy babce, Cosimie Kelsen. Ona nawet nie jęknęła. Dziki cesarski oficer zdjął czerwoną chustkę, którą zbójeckim zwyczajem zawiązaną miał na głowie, i podał Cosimie, żeby owinęła sobie rękę. Sam wrzucił cztery palce do kapelusza i stał niby butny żebrak z palcami pięknej Niemki jak z otrzymaną jałmużną. Kiedy znowu włożył kapelusz, krew po- płynęła mu strużką  po twarzy. On, skąpany w tej krwi, wyglądał tak samo naturalnie, jak kto inny skąpany w jeziorze. -   Dziękuję  -  powiedziała  młoda i piękna Cosima, spoglądając na niego jeden jedyny raz. 

- Czym jeszcze mogę służyć? Za  całą   odpowiedź Uwodziciel z Papantli śmignął batem naj- bliższy zaprzęg i dyliżans potoczył się w dół zbocza ku gorącej ziemi Veracruz, która czekała na nich za oparami górskiej  mgły. -  Żeby mi nikt nie tknął tej damy -  powiedział herszt do swojej bandy i wszyscy zrozumieli,  że im na rozboju mijało życie, natomiast ich szef zakochał się w jednej chwili, i to być może już na zawsze. Przekład  Elżbieta  Komarnicka

Encyklopedia Internautica
Reklama
Reklama
Reklama