Reklama

Eugeniusz Zamiatin. My (fragment Notatki 3.)

My wszyscy (a może i wy) dzieckiem jeszcze w szkole czytaliśmy najwspanialszy z zachowanych do naszych czasów zabytków literatury starożytnej - Rozkład jazdy kolei. Ale nawet on w porównaniu z Dekalogiem jest jak grafit obok diamentu - w obu to samo C, węgiel, lecz jakże jaśnieje diament - wieczny, przejrzysty.

Każdemu dech w piersiach zapiera, gdy z łoskotem pędzi przez stronice Rozkładu. Ale Dekalog Godzinowy - każdego z nas na jawie przeobraża w stalowego sześciokołowego bohatera arcypoematu. Co rano, z sześciokołową punktualnością, o jednej i tej samej godzinie, w jednej i tej samej minucie - my, miliony, wstajemy jak jeden mąż. 

Reklama

O jednej i tej samej godzinie, milionoistnie, przystępujemy do pracy - milionoistnie ją kończymy. Łącząc się w jedno milionorękie ciało w jednej i tej samej sekundzie - zgodnie z Dekalogiem - podnosimy łyżkę do ust - w jednej i tej samej sekundzie wychodzimy na spacer, idziemy do audytorium, do sali ćwiczeń Taylorowskich, kładziemy się spać... Będę zupełnie szczery; u nas także nie podano jeszcze absolutnie dokładnego rozwiązania kwestii szczęścia: dwa razy dziennie - od 16 do 17 i od 21 do 22 jeden potężny organizm rozsypuje się na poszczególne komórki: to właśnie ustanowione przez Dekalog - Godziny Osobiste. 

W tym czasie widzieć można: w mieszkaniach jednych cnotliwie spuszczone zasłony, drudzy - miarowo, spiżowymi stopniami Marsza przemierzają aleję, trzeci - jak ja w tej chwili - przy biurku. Wierzę jednak niezłomnie - choćby mnie nazwano idealistą i fantastą - wierzę: wcześniej czy później - kiedyś i dla tych godzin znajdziemy miejsce w ogólnej for- mule, kiedyś wszystkie 86 400 sekund zmieści się w Dekalogu Godzinowym. Wiele niewiarygodnych rzeczy czytało się i słyszało o epoce, w której ludzie żyli jeszcze w stanie wolnym, czyli niezorganizowanym, dzikim. 

To jednak wydawało mi się zawsze najbardziej niewiarygodne: jak ówczesna, choćby nawet zaczątkowa, władza państwowa mogła dopuścić, by ludzie żyli bez czegoś, co przynajmniej przypominałoby nasz Dekalog, bez obowiązkowych spacerów, bez precyzyjnego uregulowania terminów posiłku; żeby wstawali i kładli się spać, kiedy im się spodoba; niektórzy historycy twierdzą nawet, że w owych czasach na ulicach przez całą noc paliło się światło, przez całą noc chodziło się i jeździło po ulicach.  

[...] A czy to nie absurd, że państwo (miało czelność nazywać się państwem!) mogło pozostawić poza wszelką kontrolą życie seksualne? Kto, kiedy i ile chciał... Całkiem nienaukowo, jak zwierzęta. I dzieci też rodzili jak popadnie, niczym zwierzęta. Czy to nie śmieszne: opano- wać umiejętność hodowli roślin, kur, ryb (ścisłe dane potwierdzają, że potrafili to wszystko), ale nie dojść do ostatniego szczebla tej drabiny logicznej: hodowli dzieci. Nie sięgnąć myślą naszej Normy Macierzyńskiej i  Ojcowskiej. 

Przekład Adam Pomorski

Encyklopedia Internautica
Reklama
Reklama
Reklama