Garbus otrzymał anonim miłosny, zaproszenie na rendez-vous: "Niech Pan będzie w sobotę piątego kwietnia, o siódmej wieczorem na skwerze placu Sobornego... Jestem młoda, bogata, wolna i - po cóż ukrywać! - dawno znam, dawno kocham Pana, Pańskie dumne i smutne wejrzenie, Pańskie szlachetne, mądre czoło, Pańską samotność...
Pragnę spodziewać się, że i Pan znajdzie może we mnie duszę pokrewną Pańskiej... Mój wygląd: ciemnopopielaty kostium angielski, w lewej ręce fioletowa jedwabna parasolka, w prawej - bukiecik fiołków..." Łatwo sobie wyobrazić, jak był wstrząśnięty, jak wyczekiwał soboty: pierwszy list miłosny w życiu! W sobotę poszedł do fryzjera, kupił sobie nowe buciki, rękawiczki, krawat; w domu, strojąc się przed lustrem, bez końca przewiązywał ten krawat swymi długimi cienkimi palcami, zimnymi i drżącymi ze wzruszenia; na cienką skórę policzków wystąpił ładny mocny rumieniec, śliczne oczy pociemniały...
Potem usiadł w fotelu - jak gość, jak obcy w swym własnym mieszkaniu - i czekał na rozstrzygającą chwilę. Wreszcie w jadalni poważnie, niemal groźnie, wybiło wpół do siódmej. Wolno wstał, bez pośpiechu włożył w przedpokoju wiosenne palto i wiosenny kapelusz, wziął laskę i powoli wyszedł z domu. Na ulicy jednak nie mógł już zapanować nad sobą - zaczął iść swymi długimi i cienkimi nogami szybciej, z całą wyzywającą powagą, właściwą garbusom, lecz wewnątrz trzęsąc się cały - od tej trwogi, od tego lęku, z jakim zawsze łączy się w nas przedsmak szczęścia. Lecz kiedy dotarł do celu, wszedł na skwer koło soboru, raptem skamieniał: na jego spotkanie, w różowym świetle zorzy wiosennej, takim samym poważnym i długim krokiem spieszyła w swym ciemnopopielatym angielskim kostiumie i ładnym kapelusiku, podobnym do męskiego, z parasolką w lewej ręce i z fiołkami w prawej - garbuska.
Przekład Wacław Rogowicz