James Augustine Aloysius Joyce, irlandzki pisarz tworzący w języku angielskim, to twórca, którego wpływu na literaturę XX w. nie można żadną miarą pomniejszyć. Jednak choć minęło już przeszło sześćdziesiąt lat od jego śmierci, a dzisiejszy czytelnik współczesnej prozy przyzwyczaił się do rozlicznych ekstrawagancji piszących, dzieło Joyce’a pozostaje w znacznej mierze hermetyczne, trudne do przyswojenia, przez co znane raczej ze swej sławy niż z osobistej lektury.
Jedną z przyczyn ograniczonego odbioru mogła być bariera językowa: czytelnik nieznający w stopniu doskonałym języka angielskiego musiał czekać na tłumaczenia dziesiątki lat (Ulisses - najważniejsza powieść Joyce’a - ukazał się w polskiej wersji językowej w czterdzieści siedem lat po pierwodruku). Nawet jednak ci, dla których angielski jest językiem ojczystym, mogą mieć kłopoty z przyswojeniem dzieła, bowiem tylko do napisania Ulissesa Joyce potrzebował około 30 tys. różnych słów, podczas gdy Szekspirowi do wszystkich jego utworów wystarczyło ich 21 tys. Jednak złożoność języka, a nawet komplikacje stylu nie tłumaczą wszystkiego: dość powiedzieć, że żona Joyce’a nie przeczytała (poza inspirowanymi związkiem z nią wierszami) ani jednego jego utworu, ciotka zaś, która bardzo pomogła mu w zbieraniu niezbędnych do pisania materiałów faktograficznych, nigdy nie dobrnęła do końca Ulissesa.
Być może sposobem na łatwiejsze zbliżenie się do dzieł tego twórcy jest poznanie jego osobowości, spojrzenie zarówno na życiowe doświadczenia, kształtujące postawę artysty, jak i na ograniczenia, którym Joyce - jak każdy - podlegał. James Joyce urodził się 2 lutego 1882 r. w Dublinie. Jego ojciec, John Stanislaus, pochodził z zamożnej rodziny, wywodzącej się ponoć od francuskiej szlachty (ród de Joyeux), mającej w Irlandii znaczne posiadłości ziemskie. Za życia Jamesa nic jednak z tych dostatków już nie pozostało: John Stanislaus pracował jako poborca podatkowy, roztrwoniwszy wcześniej resztki fortuny swojej i żony (córki handlarza win) przez pijaństwo, lekkomyślność, nadmiar temperamentu i wstręt do pracy. W rodzinie, w której poza Jamesem na świat przyszło jeszcze szesnaścioro dzieci (większość wcześnie zmarła), nie było mowy o spokoju, poza bowiem stałą ucieczką przed wierzycielami należało obawiać się, by ojciec w końcu nie zabił matki w kolejnym ataku alkoholowego szału.
James, jak stwierdza w swoich wspomnieniach jego brat Stanislaus, we wczesnym dzieciństwie kochał ojca, z czasem jednak zaczął marzyć o kimś idealnym, kto zająłby puste miejsce, powstałe w wyniku gorzkiego rozczarowania postawą własnego, biologicznego rodzica. Tęsknota za takim człowiekiem stanie się jednym z motywów jego twórczości. John Stanislaus, choć na pewno nie rozumiał swojego wrażliwego i słabego zdrowia syna (spośród sztuk cenił tylko muzykę, sam pięknie śpiewał), oddał go jednak w wieku sześciu lat do najlepszej w mieście, jezuickiej szkoły. Przez 14 lat jezuici kształcili Jamesa na kolejnych poziomach edukacji z University College włącznie. Nauka ta zaowocowała rzetelną wiedzą humanistyczną, zainteresowaniami filozoficznymi i... utratą wiary.
Młody Joyce odkrył bowiem, że jego jedynym pragnieniem jest możliwie najintensywniejsze przeżywanie tego, co ludzkie. Na radykalną zmianę jego postawy światopoglądowej miała wpływ również osoba matki. Była ona typową irlandzką katoliczką, pogrążoną w wierze bliskiej dewocji. I jak w późniejszej twórczości ojca określa złem koniecznym, tak wracać będzie bolesna scena związana ze śmiertelną chorobą matki: Nie chciałeś uklęknąć przy łóżku twojej konającej matki i pomodlić się za nią, chociaż cię prosiła (Ulisses). Dla Joyce’a bowiem, jak powie po latach w jednym z wywiadów, najważniejsze są narodziny i śmierć człowieka, to na nich trzeba się skupić, dostrzegając czym wypełnione zostały te ramy. W mającej wymiar symboliczny scenie z Ulissesa bohater, miotając się wobec widma matki straszącej go ogniem piekielnym, rozbija świecznik, znak fałszywej wiary, która oświetla wszystko trupim płomieniem.
Dojrzewanie Joyce’a kończy głęboka niechęć do ruchów patriotycznych rodaków. Z początkiem XX w. następuje tzw. odrodzenie irlandzkie. Niestety, jego szczególnym uwieńczeniem okazuje się zdrada przywódcy ruchu, któremu bigoteryjni ziomkowie - zamiast wspierać jego skuteczne i twórcze działanie - zaczynają grzebać w życiu prywatnym. Wkrótce też "patriotycznie" natchniona młodzież, wspierana przez politycznych intrygantów, dopuszcza się licznych aktów nietolerancji, godzących również w sztukę. W obliczu tych wszystkich doświadczeń młody James Joyce składa sobie ślubowanie, które wypowiedziane zostaje w jego pierwszym uznanym dziele Portret artysty z czasów młodości: Nie będę służył rzeczy, w którą przestanę wierzyć, bez względu na to, czy będzie się zwała domem, ojczyzną czy Kościołem...
Na podstawie przytoczonych faktów można by wnosić, że mamy do czynienia z typowym romantycznym buntownikiem, spóźnionym o 100 lat w historii. Nic bardziej mylnego! O ile bowiem romantyk walczy z niedoskonałością świata świadom jednak kryjącej się i w sobie ułomności, o tyle Joyce staje się człowiekiem skrajnie pewnym siebie, co w połączeniu z całkowitym brakiem wdzięku czyni z niego prawdziwego aroganta. W teatrach awanturuje się - jako wybitny artysta - o darmowe wejściówki, choć opublikował zaledwie dwa artykuły. Wielkiemu i niezwykle życzliwemu sobie poecie Yeatsowi oświadcza, że szkoda, iż jest on za stary, aby mógł się jeszcze czegoś od niego - Joyce’a - nauczyć.
Młodszego brata Stanislausa, który z prawdziwym poświęceniem stara mu się pomagać, wyśmiewa i poniża. W literaturze ceni tylko Odyseję i dramaty Ibsena, co uczyniło go na zawsze głuchym na osiągnięcia innych pisarzy - w 1920 r. pisał z Paryża: Obserwuję tu różne zakulisowe zabiegi, żeby przeciw niżej podpisanemu wygrywać niejakiego Marcela Prousta. Przeczytałem parę stron i nie mogę się w tym dopatrzeć żadnego specjalnego talentu... Upływ czasu nie wpływa na złagodzenie jego charakteru, przeciwnie, pisarz - w zgodnej opinii znajomych - staje się coraz większym egocentrykiem i coraz mocniej zamyka się w sobie. Udaje mu się nawet zniechęcić kochającego brata, wykpiwszy go również w dziełach literackich (Brata zapomina się tak łatwo jak parasol - podsumowuje to w Ulissesie).
Ten przez ostatnie 19 lat życia Jamesa nie odczuwa już żadnej chęci do osobistych z nim spotkań. Proces alienowania się Jamesa Joyce’a od świata staje się wyraźny, gdy w roku akademickim 1902/ 03 postanawia opuścić Dublin i rozpocząć studia medyczne w Paryżu. Ze względów finansowych nie udaje mu się to, choć udzie- la lekcji języka angielskiego i wysyła korespondencje do prasy. Wezwany przez rodzinę wraca na krótko do Irlandii, którą opuszcza, już na stałe, w 1904 r.
Nie możemy zmienić kraju. Więc zmieniamy temat - mówi jeden z bohaterów Ulissesa, a pytany o przyczyny swojej emigracji Joyce również prywatnie często powtarza te słowa. Tym razem młodemu pisarzowi towarzyszy Nora Barnacle, dziewczyna prosta (córka piekarza) i niezbyt inteligentna, z którą nie rozstanie się do końca życia, choć formalnie poślubi ją dopiero w 1931 r. Młodym uchodźcom powodzi się źle, a często bardzo źle. Joyce po 11 godzin dziennie uczy prywatnie i w szkołach języka angielskiego, próbuje swych sił jako urzędnik bankowy, przenosi się w poszukiwaniu lepszych warunków do Triestu, Rzymu, Bolonii, Padwy, znowu do Triestu... Mimo tych wszystkich przeciwności wydaje w 1907 r. tom wierszy Muzyka kameralna (Chamber Music).
Wcześniej, w 1905 r. skończył tom opowiadań Dublińczycy (Dubliners), ale wydawcę gotowego go opublikować znajdzie dopiero w 1914 r. Opowiadania te, w których po raz pierwszy spotykamy postacie obecne do końca w jego dziełach, stawiają nieznanego dotąd pisarza w rzędzie najbardziej obiecującej awangardy literackiej, choć sprzedały się w niewielkim nakładzie, a Joyce - jak skarży się w jednym z listów - musiał do nich dopłacić 3 tys. franków na procesy z cenzurą.
Lata I wojny światowej pisarz spędził w Szwajcarii. W 1916 r. ukazała się powieść Portret artysty z czasów młodości (A portrait of the Artist as a Young Man), nad którą Joyce pracował 10 lat. Pierwsze, londyńskie wydanie rozeszło się w liczbie 750 egzemplarzy, co w porównaniu z Dublińczykami było jednak sukcesem, tym bardziej że zyskało sporo przychylnych recenzji (choć oczywiście nie wszystkie były takie). Jak łatwo się domyślać, pisanie nie mogło zapewnić godziwej egzystencji rodzinie Joyce’a, o którą zawsze starał się troszczyć, choć Nora uważała jego działalność twórczą za rodzaj szkodliwego nałogu.
Żyli więc głównie z zasiłków, a sytuacja ich była tym trudniejsza, że nękająca pisarza od wczesnej młodości choroba oczu, bolesna i powodująca okresowo niemal całkowitą ślepotę, przyjmowała coraz ostrzejszy przebieg. W jej leczeniu Joyce przeszedł 11 operacji, których sukces polegał na tym, że w silnych okularach i przy użyciu szkła powiększającego był w stanie pisać. A mimo to w 1914 r. James Joyce rozpoczyna pracę nad kolejną powieścią, dziełem swojego życia: Ulissesem (Ulysses). Pisze ją 8 lat i po pewnych perypetiach wydaje w Paryżu, w 1922 r. Pierwsze wydanie ukazuje się jako subskrypcja w liczbie 1000 egzemplarzy, zaraz potem zostaje sprzedanych jeszcze około 1500, ale do sukcesu wydawniczego i tak pozostaje daleko, bo w krajach anglosaskich zostaje ona jako "pornografia" natychmiast objęta cenzurą. Po licznych procesach i protestach (a także i po wielu pirackich wydaniach) dzieło ukazuje się legalnie w USA w 1933 r., a w Wielkiej Brytanii w roku 1936.
Joyce staje się sławny i znany, choć wielu czytelników (a nawet krytyków) uważało, że Ulisses jest zbyt długi i straszliwie nudny,[...] pełno w nim jałowych igraszek słownych [...], stanowi niekończącą się gadaninę opętańca. Twórca jednak wie, że znalazł się w centrum uwagi i stworzył powieść, wobec której nikt nie przechodzi obojętnie. Nie zmienia to jednak w niczym jego stosunku do świata: ceni kilku pisarzy z przeszłości, o życzliwych sobie intelektualistach wyraża się z ironią, wybitnym artystom sobie współczesnym (np. Picasso) wyraźnie zazdrości, politycznych wydarzeń epoki w ogóle nie dostrzega i obsesyjnie zamyka się w świecie własnej twórczości. Wkrótce po opu- blikowaniu Ulissesa zaczyna pracę nad ostatnią powieścią Finnegas Wake, którą pisze (także z powodu choroby oczu) przez 16 lat i wydaje w 1939 roku. II wojna światowa zaskakuje go całkowicie. Wkroczenie hitlerowców do Francji powoduje, że próbuje uciec na południe kraju. Przyjaciołom i opiekunom udaje się sprowadzić go wraz z rodziną do Szwajcarii, gdzie 13 stycznia 1941 r. umiera.
Thomas S. Eliot, laureat literackiej Nagrody Nobla, a zarazem niekwestionowany autorytet w dziedzinie nowej krytyki literackiej, twierdził, że Joyce pisał przez całe swe życie jedną powieść. W opinii tej nie idzie o to, że tylko jedno jego dzieło zasługuje na uwagę, lecz o dostrzeżenie głębokiego związku łączącego wszystkie cztery epickie utwory Joyce’a. Dublińczycy, zbiór piętnastu opowiadań, ukazują mieszkańców miasta reprezentujących wszelkiego typu ubóstwo (także moralne, duchowe, intelektualne). Jak w utworach następnych, pisarz posłużył się tu motywami autobiograficznymi i wzorcami z najbliższego otoczenia, zwłaszcza osobami ojca i brata. Wprowadzeni w Dublińczykach bohaterowie pojawią się ponownie w Ulissesie i dla wielu bez znajomości młodzieńczych opowiadań zorientowanie się w gąszczu postaci epizodycznych późniejszej powieści jest w ogóle niemożliwe. Także Portret artysty z czasów młodości to kolejne dzieło przygotowawcze.
Joyce kreuje w nim postać Stefana Dedalusa, chłopca wyrastającego w warunkach tożsamych z tymi, w jakich wychowywał się sam twórca, którego edukacja - życiowa i szkolna - kończy się narodzinami zbuntowanego artysty, wychodzącego naprzeciw Ojca mitycznego: sztuki. Nad postacią tą pracował Joyce już wcześniej w częściowo tylko zachowanym opowiadaniu Stefan bohater, opublikowanym dopiero po śmierci pisarza. Stefan Dedalus pojawi się ponownie jako jeden z dwóch głównych bohaterów Ulissesa, dlatego już teraz warto zatrzymać się nad imieniem i nazwiskiem nadanym mu przez pisarza.
Stefan, imię czczonego w kościele katolickim świętego męczennika, wskazuje na związek tej postaci z myśleniem wpojonym mu przez jezuickie wychowanie (To ciekawe, że masz umysł tak bardzo przesycony religią [...] Masz w sobie tą przeklętą żyłkę jezuicką, tylko że przebiega ona w przeciwnym kierunku - mówi do niego jeden ze znajomych). Nie od rzeczy będzie jednak zauważyć, że jest to również imię jednego z najważniejszych francuskich symbolistów, którego wierszami Joyce interesował się w młodości: Mallarmégo. Nazwisko Dedalus odsyła nas do mitu o budowniczym labiryntu mającego skryć owoc występku kreteńskiej królowej (sam zresztą umożliwił jej cudzołóstwo), później więźniu owego labiryntu, wreszcie człowieku, który wyzwolił się dzięki swemu geniuszowi - konstruując skrzydła i ulatując na nich z więzienia. Tak więc Ulisses jawi się - nie tylko dzięki postaci Stefana - jako dzieło docelowe Joyce’a.
To, co następuje po nim, Finnegans Wake, choć rozgrywa się już w innym świecie, obficie czerpie nie tylko z osiągnięć artystycznych wcześniejszej powieści, ale podejmuje motywy i problemy znane z Ulissesa. Finnegans Wake to sny pijaka-oberżysty (ojciec), żony, Anny Livii (kobieta, kobiecość, zmysłowość), synów bliźniaków (Shen - artysta i Shaun - jego przeciętny antagonista) oraz córki Izabeli (postać córki z Ulissesa). Miejscem akcji jest przetworzony przez senne majaki Dublin, który leży w Irlandii, ale i w każdym innym miejscu. Ostatnia powieść jest przedmiotem nieustannych dociekań krytyków literackich, zgodnych tylko co do faktu, iż przedstawia oparte na poglądach XVII-wiecznego włoskiego filozofa Gianbattisty Vico cykliczne przemiany ludzkich dziejów: okres mitologiczny, heroiczny, humanistyczny i chaos; tu mieszają się one ze sobą nieustannie, jak nieustannie zmienia się wymiar postaci (np. bracia bliźniacy to również Kain i Abel, Jakub i Ezaw, Cezar i Brutus, Jezus i Judasz...). Nawet tytuł powieści jest symbolicznie niejednoznaczny i może być tłumaczony zarówno jako "przebudzenie", "zmartwychwstanie" bądź "czuwanie przy zwłokach Finnegana".
Ulisses jest więc dziełem węzłowym dla całej twórczości Joyce’a, a zarazem w jego dorobku najważniejszym z perspektywy literatury całego XX wieku. Fabuła powieści, liczącej około 800 stron, okazuje się zaskakująco prosta. 16 czerwca 1904 r., o godz. 8 rano Stefan Dedalus, młody człowiek mieszkający z kolegami (poza domem rodzinnym), zjada śniadanie, podejmuje decyzję, że nie wróci tej nocy do swego lokum i udaje się do szkoły, w której prowadzi lekcję historii starożytnej. Otrzymawszy wynagrodzenie rozmawia z dyrektorem o najróżniejszych sprawach, po czy - zatopiony w rozważaniach o rzeczach, które go naprawdę interesują - spędza czas nad brzegiem morza.
Jest godzina 11. Druga część Ulissesa zaczyna się powrotem do godziny 8 rano. Poznajemy drugiego bohatera, Leopolda Blooma, Żyda posiadającego węgierskich przodków. Ma 38 lat i jest akwizytorem ogłoszeniowym. Dzień Blooma rozpoczyna się od karmienia kota, przygotowania żonie Molly (śpiewaczce) śniadania do łóżka, smażenia nereczek, pobytu w ubikacji, czytania listu od 15-letniej córki Milly, która uczy się na prowincji u fotografa. Po przekazaniu żonie listu od jej przyszłego kochanka i krótkiej z nią rozmowie Bloom wyrusza do miasta. Na ulicach Dublina snuje rozważania-marzenia, spotyka znajomych, odbiera liścik od drobnej urzędniczki, z którą romansuje, wstępuje do kościoła, gdzie przygląda się kobietom przystępującym do komunii, robi kosmetyczne zakupy dla Molly, idzie do łaźni.
Wreszcie z większą grupą znajomych, wśród których jest także ojciec Stefana, udaje się na pogrzeb dawnego przyjaciela, gdzie zresztą nachodzą go niestosowne myśli na temat wdowy. I znów mamy godzinę 11. Po opuszczeniu cmentarza Bloom wreszcie zajmuje się obowiązkami zawodowymi: idzie do redakcji miejscowej gazety, by zamieścić ogłoszenie. Tu omal nie poznaje się ze Stefanem Dedalusem, który na prośbę dyrektora szkoły przybywa do kolegów dziennikarzy w sprawie jego artykułu. Po godzinie 12 Leopold udaje się do restauracji. Po drodze spotyka swoją dawną miłość, od której dowiaduje się, że ich wspólna znajoma oczekuje w szpitalu na poród.
Po lunchu Bloom udaje się do muzeum. W tym czasie Stefan dyskutuje w Bibliotece Narodowej na temat Szekspira. Po raz drugi omal nie dochodzi do spotkania bohaterów, bo Leopold zjawia się tam również, aby coś sprawdzić w księgozbiorze. Po tym epizodzie, o godzinie 3 po południu, akcja rozszerza się na całe miasto. Widzimy rozliczne postacie przy najrozmaitszych czynnościach, przy okazji dowiadujemy się, jak ojciec Stefana, pijak, traktuje jego siostrę oraz obserwujemy Molly przyjmującą kochanka. Po godzinie 4 Bloom - zjadłszy wcześniej obiad - wchodzi w sprawach zawodowych do niewielkiego baru, gdzie zostaje zaatakowany przez Obywatela antysemitę. Zdenerwowany idzie nad morze i przygląda się grupce młodych dziewcząt, z których jedna niedwuznacznie go prowokuje. Po godzinie 8 wieczorem Leopold Bloom udaje się do szpitala dowiedzieć się o zdrowie rodzącej znajomej.
W szpitalu jest też Stefan Dedalus, który przyszedł odwiedzić kolegów, studentów medycyny. Młodzi ludzie postanawiają zakończyć wieczór w domu publicznym, a Bloom przyłącza się do nich. Pobyt w domu publicznym zmienia się w przedziwną serię zdarzeń (to tu Stefanowi jawi się widmo matki, a prostytutki odmawiają litanię do Leopolda), zakończoną pobiciem pijanego Stefana Dedalusa przez żołnierza. Młodym człowiekiem postanawia zaopiekować się równie nietrzeźwy Bloom. Wychodzą razem i udają się do knajpy dla woźniców, gdzie trzeźwią się kawą.
Następnie zgodnie maszerują do domu Blooma, przełażą przez płot (gospodarz zapomniał klucza) i piją w kuchni kakao. Stefan nie przyjmuje zaproszenia na nocleg i odchodzi swoją drogą, a Leopold, obliczywszy finansowe zyski i straty minionego dnia i porozmawiawszy z żoną (którą obudzili nietrzeźwi dżentelmeni) zapada w błogi sen. Ostatnia część Ulissesa to monolog wewnętrzny Molly, wybitej ze snu towarzyską aktywnością męża. Molly chce usnąć, więc nie myśli o niczym konkretnym. Wspomina młodość na Gibraltarze, miłe jej doznania seksualne, gdzieś zamajaczą jej myśli o strojach i pieniądzach, o pięknym świecie i własnym, kuszącym ciele...
Po godzinie 2 w nocy usypia. Patrząc na samą akcję Ulissesa można rzeczywiście (jak ci krytycy, których ogarnęła nuda) dojść do wniosku, że mamy do czynienia z raportem z 18 godzin nieciekawego dnia dwóch mieszkańców Dublina, tyle że pisarz postanowił ukryć to pod ekstrawagancką formą językową. Raport ten jest zresztą przerażająco konkretny i realistyczny, znajdujemy w nim wszystko, od dłubania w nosie Stefana i wypróżniania się Leopolda, poprzez przywołanie autentycznych tytułów gazet, nazw pubów i instytucji publicznych, do zlokalizowania domu Blooma na konkretnej ulicy (Eccles Street), gdzie rzeczywiście pod numerem 7 jest dom oddzielony od chodnika niezbyt wysokim ogrodzeniem.
Do tej dokumentalnej warstwy swego dzieła Joyce przygotował się niezwykle rzetelnie, głównie wykorzystując mieszkającą w Dublinie ciotkę, od której żądał między innymi spraw- dzania zawartości prasy z 16 czerwca 1904 r., przysyłania jadłospisów restauracji, biletów autobusowych i badania, jakie firanki były wtedy w sprzedaży, a nawet przelezienie przez płot przy Eccles Street 7... Jednak ustaliwszy zgodność faktów z elementami świata przedstawionego w Ulissesie, nie można pozostać na tym poziomie interpretacji, bowiem sam tytuł dzieła odsyła nas jednoznacznie w inne rejony.
Kim bowiem jest Ulisses? Bohaterem potężnej epopei Homera, królem Itaki, który po zakończeniu wojny trojańskiej przez 10 lat wędruje do rodzinnego domu, by odzyskać ukochaną małżonkę i nieznanego syna, których musiał opuścić, gdy rozpoczynała się wojna (Ulisses to łacińska forma imienia Odyseusz). Odyseja, dzieło podziwiane od wczesnej młodości przez Joyce’a, ukazuje zmagania Ulissesa z przeciwnościami losu i z samym sobą w drodze do celu, wyrażając archetyp pojmowania życia ludzkiego jako wielkiej wędrówki inspirowanej tęsknotą za idealnym, własnym miejscem w świecie. Związek Ulissesa z Odyseją widać już w samej kompozycji dzieła. Powieść zaczyna się - jak homerycka epopeja - od przedstawienia sytuacji Stefana Dedalusa, odpowiednika Telemacha, syna Odyseusza, żyjącego w świecie pozbawionym ojca, a jednak, mniej lub bardziej świadomie, tęskniącego za nim.
Następnie przez 12 epizodów śledzimy Leopolda Blooma, który niczym mityczny bohater wędruje przez rozmaite zdarzenia, by ostatecznie odnaleźć w Stefanie kogoś, kogo może otoczyć ojcowską troską. Ostatecznie podróż kończy się u boku ukochanej żony, w tym przypadku niezbyt wiernej Penelopy. Świadome i celowe nawiązania do Homera dają się odnaleźć w niemal każ- dym szczególe Ulissesa. Koledzy naciągają Dedalusa na pieniądze, choć i tak mieszkają z nim na jego koszt (chciwi zalotnicy w domu Telemacha), Bloom obserwuje kobiety przyjmujące komunię niczym Odys poznający żywiących się kwiatem lotosu Lotofagów, idzie na pogrzeb - to jego wejście do Hadesu, jest zaatakowany przez Obywatela - swojego cyklopa Polifema, ogląda dziewczęta nad morzem, z których jedna szczególnie zwraca na siebie uwagę - Nauzykaa z towarzyszkami bawiąca się nad wodą... i tak dalej, i dalej. Szczególnie dobitny jest epizod ukazujący wizytę mężczyzn w domu publicznym, odpowiednik pobytu Ulissesa u czarodziejki Kirke, która zamieniła jego towarzyszy w wieprze.
Nawet nietypowy powrót Blooma do domu jest przetworzeniem fragmentu odpowiadającego o tym, że Odyseusz dla nierozpoznania zakrada się do własnego pałacu w przebraniu świniopasa. Oczywiste staje się pytanie: po co to wszystko? Narzuca się odpowiedź, że każda epoka ma taką epopeję, na jaką zasługuje. Od okresu mitologicznego doszliśmy do czasów chaosu. Wiek XX wart jest poematu heroikomicznego. Ulisses pełen jest momentów nacechowanych komizmem, ironią, zgryźliwością. Można jednak zobaczyć w tym i sens głębszy: każdy - na miarę swych możliwości - płynie przez własne życie, wielkie lub malutkie, w poszukiwaniu duchowego ojca lub syna, człowieka bliskiego z wyboru, z własnej woli, a nie z przypadku losu. A przecież i ta interpretacja powieści, największego cudu i zagadki dwudziestego wieku, jak ze sporą przesadą ktoś napisał, nie wyczerpuje możliwości interpretacyjnych. Pojawia się w nim bowiem stała "trójca" Joyce’a: zwykły mężczyzna, kobieta, artysta.
I choć Joyce odżegnywał się zawsze od kojarzenia go z teoriami Freuda i Junga, nie można nie zauważyć, że nie przeszedł wobec nich obojętnie. To prawda, pisarz nie jest zwolennikiem "psychologii głębi", nie szuka motywów postępowania ludzkiego ani nie obchodzą go niuanse przeżyć. Jednak już samo odwołanie się do mitologicznego archetypu wskazuje na jego zainteresowanie tą nową wówczas dziedziną wiedzy. Podobnie jak Freud uważa, że sfera seksualna odgrywa w życiu człowieka znacznie większą rolę niż gotowi bylibyśmy przyznać. Leopold Bloom, dość poczciwy mieszczanin, ma w swoim nazwisku zakodowany klucz do zrozumienia ważnego elementu jego psychiki. Bloom podziwia w łaźni swoje genitalia, które wydają mu się kwiatem. Mimochodem dowiadujemy się, że jego przodkowie zwali się Virag, co po węgiersku oznacza kwiat, sam zmienił nazwisko na Bloom, co czyta się jak niemieckie słowo oznaczające kwiat, podpisuje się i przedstawia, gdy chce zachować incognito, Flower (tym razem kwiat po angielsku). Jest niewolnikiem zmysłowych wdzięków swej żony, o córce myśli dość dwuznacznie, poddaje się w zachwycie władzy właścicielki domu publicznego, by nie wspomnieć o innych doznaniach dnia 16 czerwca. Trzeba jednak przyznać, że jego przeżycia nie zamykają się tylko w tej sferze: pragnie idealnego syna, idealnego kraju, a czasem nawet władzy.
Molly Bloom to wcielenie kobiecości, przynajmniej w koncepcji późnego modernizmu. Widzimy ją zawsze w łóżku: tu czyta i rozmyśla, przyjmuje usługi męża, spotyka kochanka, wreszcie marzy i wspomina przed snem. Jest jakby elementem stałym wobec wędrujących mężczyzn, ponad ich bieganiem, pewna siły swych wdzięków i życia, które akceptuje całkowicie poprzez zgodę na jego biologiczny wymiar. Kończące powieść Tak Molly to jej wyznanie wiary w istnienie wtopione w wieczną żywotność natury. Trzecia postać to artysta, Stefan Dedalus, który pozostaje najbardziej zdystansowany od toczących się wydarzeń.
Jest bardziej ich obserwatorem niż uczestnikiem. Chętnie bierze udział, a nawet wywołuje wyrafinowane dyskusje, gry słowne, intelektualne potyczki, ale w żadną sytuację nie wchodzi do końca. Choć tęskni za ojcem, spotkawszy na swej drodze Blooma ostatecznie wypija kakao i odchodzi wolny, obserwując gwiazdę przelatującą z wielką widoczną szybkością przez cały firmament. Nikt nie wie (nawet on sam), czy jego zaczepianie się o życie, spotkania z ludźmi i refleksjami, zakończą się twórczością czy katastrofą.
Ulisses Joyce’a to złożona mozaika sensów i znaczeń. Ale przecież nie to wywarło największy wpływ na literaturę XX wieku. W końcu dzieła wymykające się prostym interpretacjom, dające każdemu pokoleniu czytelników możliwość znalezienia nowej perspektywy, stanowią kanon wielkiej literatury. Joyce bardziej wpłynął na rozwój piśmiennictwa formą niż treścią swojej powieści. W 1903 r. w kiosku dworcowym pisarz kupił niewielką powieść Edouarda Dujardina Les Lauriers sont coupés. Przedstawiała ona 6 godzin z życia młodego paryżanina poprzez wewnętrzny monolog bohatera, pełen skojarzeń i dygresji, przebiegających w sposób wolny, niepodporządkowany żadnej nadrzędnej myśli czy celowi.
Ów - wedle opisu Dujardina - monolog wewnętrzny [...] mowa bez słuchacza, nie wygłoszona, przez którą jakaś postać wyraża myśli najbardziej intymne i najbliższe sfery nieświadomości [...] oddane przy pomocy zdań niezależnych [...] w sposób robiący wrażenie przypadkowości staje się metodą przyjętą przez Joyce’a. Nie darmo głosił, że wystarcza pokazać mu pomysł, a on zrobi z niego arcydzieło. Sposób opowiadania, zastosowany przez Dujardina, wykorzystał Joyce w Ulissesie i zawsze wskazywał na pierwowzór. Dzięki temu w literaturze po raz pierwszy w pełni pojawił się niekontrolowany strumień świadomości. Szczególną rangę ma tu monolog Molly. Co prawda już wcześniej pisarz ukazuje nam myśli bohaterów swobodnie przeskakujące z tematu na temat, ale dopiero ostatnia część powieści jest wyłączną prezentacją tego, co i jak przepływa przez umysł postaci. Molly jest senna, znużona dniem, pełnym różnych doznań (choć nie zajmowała się żadną pracą).
Przed zaśnięciem nie chce niczego planować ani rozważać. Po prostu pozwala swoim myślom przesuwać się w sposób swobodny, jedno wspomnienie kojarzy się z innym, jeden obraz wywołuje drugi, ale nie ma w tym żadnej myśli nadrzędnej. Literatura, która od najwcześniejszych czasów lubiła posługiwać się monologami, również wewnętrznymi, dopuściła wreszcie w tej materii realizm, ukazując, że - poza krótkimi momentami wyjątkowej koncentracji - nasz mózg wykazuje w swoim działaniu zadziwiającą niezależność. Dzieło Joyce’a na trwałe utorowało drogę prezentacji takich stanów. Również czas nabrał nowego wymiaru. 18 godzin stało się Odyseją, bo wędrujący przez nie bohaterowie patrzą nie tylko w teraźniejszość, ale i w przeszłość i przyszłość, jak w morze, na którym łódź Ulissesa musi walczyć o przetrwanie. Niektóre partie utworu ukazują epizody rozgrywające się symultanicznie.
W efekcie otrzymuje się pozaczasowość zjawisk, bo czas jakby się zatrzymuje i bez końca trwa, a rzecz komplikuje się tym bardziej, że granice pomiędzy wydarzeniami faktycznymi z różnych czasów a wytworami wyobraźni postaci, zostają przez autora niekiedy całkowicie zamazane Twórczość Joyce’a była jednym z istotnych wstrząsów inspirujących powstanie nowej literatury. Jego traktowanie fabuły jako sprawy drugorzędnej w epice, próby dokumentowania strumienia świadomości, atak na tradycyjne pojmowanie czasu, tworzenie bohaterów, których trudno charakteryzować jako indywidualne kreacje literackie, wreszcie niekończące się zabawy z różnorodnymi stylami literackimi w obrębie jednego utworu odcisnęły swe piętno na prozie XX wieku.
Uczciwie jednak trzeba na zakończenie dodać, że nie stało się tak za sprawą powszechnego entuzjazmu dla tego pisarza. Wielu twórców i czytelników nie zaakceptowało koncepcji ukazywania człowieka jako istoty całkowicie wykorzenionej z historii, istniejącej poza przemianami politycznymi i społecznymi. Osobnym problemem pozostaje pytanie o sens twórczości, której przesłanie wymaga interpretacyjnego wysiłku dziesiątków krytyków i erudytów - jakby celem pisarstwa miało być możliwie najskuteczniejsze zaszyfrowanie myśli autora.