Uważny obserwator przepowie dokładnie,
Kiedy deszcz, ten kataklizm, znów na miasto spadnie.
Wróżą to liczne znaki. Kotka, zamyślona,
Przestaje gonić koniec własnego ogona.
Gdy do domu z gospody powracasz wieczorem,
Kanał węch twój obraża wzmożonym odorem.
(Jeśliś mądry, daleko nie jedź na wieczerzę:
Co oszczędzisz na winie, stangret ci zabierze.)
Inne niemylne znaki to: w nagniotkach - rwanie,
W dziurawym zębie - wściekły ból, w krzyżu - strzykanie,
W kawiarni zaś - Nudnicki, który ci opowie
W trzy godzinki, jak klimat rujnuje mu zdrowie.
Tymczasem wiatr z Południa, przemokłymi skrzydły
Wzbiwszy się w niebo, rzuca na nie cień obrzydły:
Chmura to, a z nią tak jak z pijakiem się dzieje:
Gdy się opiła, nadmiar wnet z siebie wyleje.
Pierwsza mżawka zacina; Zuzanna ponura
Bieliznę zamaszyście porywa ze sznura.
Inny kocmołuch z szmaty na kiju korzysta,
By obryzgać cię mżawką, która mniej jest czysta;
Wzywasz pomocy bogów, bierzesz za pas nogi,
Klniesz babę; ta wciąż śpiewa znad mytej podłogi.
Nierównej walki z deszczem kurz uliczny wcale
Nie unika; przeciwnie, dwaj wielcy rywale
Za poduszczeniem wiatru łączą się w złowieszczem
Zawarciu, w którym nie poznasz, co kurzem, co deszczem.
Cóż ma chudy literat, lub poeta zwłaszcza,
Począć, kiedy kurz z deszczem chcą go wyzuć z płaszcza?
Kurz, kiedy deszcz mu nada spoistość cementu,
Najsolidniejsze sukno zniszczy do imentu.
Lecz oto z nieba raczej leje niźli siąpi:
Miasto zgubione! Potop niechybnie nastąpi!
Przekład Stanisław Barańczak