Reklama

Jonathan Swift Deszcz miejski

Uważny obserwator  przepowie dokładnie,

Reklama

Kiedy deszcz, ten kataklizm, znów na miasto spadnie.

Wróżą to liczne znaki. Kotka, zamyślona,

Przestaje gonić koniec własnego ogona.

Gdy do domu z gospody powracasz wieczorem,

Kanał węch twój obraża wzmożonym odorem.

(Jeśliś mądry, daleko  nie jedź na  wieczerzę: 

Co oszczędzisz na winie, stangret ci  zabierze.)

Inne niemylne znaki to: w nagniotkach - rwanie,

W dziurawym zębie - wściekły ból, w krzyżu - strzykanie,

W kawiarni zaś - Nudnicki, który ci opowie

W trzy godzinki, jak klimat rujnuje mu zdrowie.

Tymczasem wiatr z Południa, przemokłymi skrzydły

Wzbiwszy się w niebo, rzuca na nie cień obrzydły:

Chmura to, a z nią tak jak z pijakiem się   dzieje: 

Gdy się opiła, nadmiar wnet z siebie wyleje.

Pierwsza mżawka zacina; Zuzanna ponura

Bieliznę zamaszyście porywa ze sznura.

Inny kocmołuch z szmaty na kiju korzysta,

By obryzgać cię mżawką, która mniej jest czysta;

Wzywasz pomocy bogów, bierzesz za pas nogi,

Klniesz babę; ta wciąż śpiewa znad mytej podłogi.

Nierównej walki z deszczem kurz uliczny wcale

Nie unika; przeciwnie, dwaj wielcy rywale

Za poduszczeniem wiatru łączą się w złowieszczem

Zawarciu, w którym nie poznasz, co kurzem, co deszczem.

Cóż ma chudy literat, lub poeta zwłaszcza,

Począć, kiedy kurz z deszczem chcą go wyzuć z płaszcza?

Kurz, kiedy deszcz mu nada spoistość cementu,

Najsolidniejsze sukno zniszczy do imentu.

Lecz oto z nieba raczej leje niźli siąpi:

Miasto zgubione! Potop niechybnie nastąpi!

Przekład Stanisław Barańczak

Encyklopedia Internautica
Reklama
Reklama
Reklama