Francuski historyk kultury, Jean Delumeau, zwrócił uwagę na swoisty pa- radoks odrodzenia: niektórzy mogliby sądzić, że przez powrót do starożytności poszukiwano jakiegoś cofnięcia się do czasów dawno minionych – tymczasem była to forma postępu:
Równocześnie to epoka odkrycia jednostki, mniejszych społeczności(jak rodzina) i osób pozostających dotąd w cieniu – jak dziecko. To epoka opisana w dziewiętnastym stuleciu kanonicznymi już formułami Burckhardta, takimi jak odkrycie świata i człowieka czy jednostka – albo państwo – jako dzieło sztuki. Formuły te niosą z sobą jednak szereg uproszczeń. Nie daje się na przykład obronić stereotypowe myślenie o renesansowej „bezbożności” przeciwstawianej średniowiecznej „pobożności” (odrodzenie, pomimo obecnych w nim, rzecz jasna, tendencji neopogańskich, było raczej czasem wszechstronnej reformy chrześcijaństwa, dokonywanej zarówno z pozycji katolickich, jak i protestanckich, a jeden z czołowych humanistów Europy, Erazm z Rotterdamu, uważał się przede wszystkim za teologa).
Podobne przeszkody napotyka dobrze zadomowiona w powszechnym myśleniu idea „człowieka renesansu”. Łatwo wymieniamy przykłady ludzi wszechstronnych (jak Leon Battista Alberti czy Leonardo), których trochę jak „nadludzi” opisywał Burckhardt, zdumiewamy się, że nasz wielki astronom, Mikołaj Kopernik, zajmował się także m.in. ekonomią, medycyną czy filologią klasyczną (tłumaczył z greki na łacinę), że kronikarz Maciej z Miechowa był także lekarzem i księdzem, że artyści-miedziorytnicy, jak Tomasz Treter, układali łacińskie wiersze.
Tymczasem model „człowieka wszechstronnego” wynikał poniekąd z ewolucji i upowszechnienia średniowiecznego modelu wykształcenia uniwersyteckiego opartego przede wszystkim na sztukach wyzwolonych – nauka w szkole wyższej obowiązkowo zaczynała się bowiem od tego wydziału (artium), obejmującego gramatykę, retorykę i dialektykę (tzw. trivium – trójdroże) oraz arytmetykę, geometrię, astronomię i muzykę (quadrivium). Nie można było studiować ani medycyny, ani prawa, ani teologii, nie zostawszy wprzód „artystą”. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że retorykę wykładano w powiązaniu z poetyką, stanie się jasne, że zarówno ksiądz, jak i prawnik czy lekarz musieli posiadać przynajmniej podstawową orientację w dziedzinie sztuki słowa, a nierzadko posługiwali się nią całkiem biegle układając wiersze i mowy, pisząc listy i traktaty.
Formuła człowieka (czy raczej nadczłowieka) renesansu nabiera więc cech umowności, zwłaszcza że (a zwracają na to uwagę nawet wybitniejsi poloniści w liceach!) „ludzie renesansu” to jednostki tak różne, jak Girolamo Savonarola i Wawrzyniec Medyceusz zwany Wspaniałym, Franciszek Rabelais i Ignacy Loyola, Cezar Borgia i Marcin Luter. Z drugiej jednak strony trudno odmówić tej epoce nasilonej obecności pewnych zjawisk i tendencji, jak np. pasja podróżowania „z ciekawości” – cupiditas videndi terras, której antycznym prawzorem stał się bohater Odysei, jako że długo błądził i w tułaczce swojej/Siła różnych miast widział, poznał tylu ludów/Zwyczaje, a co przygód do- świadczył i trudów! Wiele tych charakterystycznych zjawisk wiąże się z tzw. renesansowym humanizmem (jeśli przez humanizm w ogóle, bez względu na epokę, rozumieć szczególny rodzaj oddziaływania grecko-rzymskiego antyku na ludzkie umysły i serca).
Renesansowi humaniści wnieśli także wielki wkład w nową koncepcję człowieka: człowieczeństwo (humanitas) zaczęło się wiązać nie tyle z danym z góry stanem, lecz z pewnym zadaniem, do którego trzeba „dorosnąć” drogą własnego twórczego wysiłku, wykorzystującego dary odróżniające człowieka od zwierząt: rozum i mowę. W tym miała się przejawiać godność człowieka jako osoby, mogącej trwać w postawie wyprostowanej i (w przeciwieństwie do innych stworzeń, szukających pokarmu na ziemi) patrzeć w niebo, kontemplując Boskie dzieło stworzenia. Bez tego wysiłku człowiek byłby równy niemym bydlętom.
Aby odnaleźć ów wzór człowieczeństwa, humaniści odwoływali się do źródeł (ad fontes) – do szeroko rozumianej starożytności: grecko-rzymskiej, hebrajskiej, nawet babilońskiej, egipskiej, chaldejskiej. Humaniści wchodzą w dialog z tekstami dawnymi, szukają w nich kategorii postrzegania i opisywania świata i człowieka. Zwracają uwagę na potęgę mowy; rozwija się retoryka, uznana za królową sztuk wyzwolonych, uczy bowiem panować nad myślą ujętą w słowa i pozwala przypuszczać, że własne człowieczeństwo można tak komponować jak mowę.
Odradzają się starożytne gatunki poetyckie i retoryczne, pisarze i artyści coraz chętniej podejmują tematy zaczerpnięte z pogańskiego mitu, łącząc je nieraz z motywami biblijnymi. Sztuka jest coraz bliżej człowieka, zarówno poszczególnych jednostek (rozwój portretu), jak wszechstronnie postrzeganych zagadnień życia ludzkiego (miłość, cierpienie, śmierć). Łacina, dawno już utrwalona jako język Kościoła rzymskiego i wyznacznik europejskości, teraz oszlifowana według klasycznych reguł, staje się uniwersalnym kodem wykształconych ludzi cywilizacji zachodniej. Zawiązują się zręby społeczności idealnej, nieoznaczonej na żadnej mapie: jest nią res publica litterarum: „rzeczpospolita” ludzi intelektu i pióra. Miasta i dwory stają się ogniskami cywilizacji, skupiającymi środowiska literackie i kulturalne. Człowieka postrzega się przede wszystkim jako istotę społeczną: członka rodziny, wspólnoty narodowej i państwowej, Kościoła, rodziny ludzkiej.