Reklama

Lidia Sejfullina. Gwałciciele prawa (fragment)

Łatwo jest biegać! Zaraz pierwszego dnia, kiedy dzieci opuściły Wydział Oświaty, zaprowadził je Martynow do fryzjera. Ogolono im głowy. Nawet dziewczynom.

Potem wypucowali się w łaźni i włożyli krótkie spodenki. Dziewczyny też. Cudacznie! Głupstwo, przyzwyczajono się. Lekki jest taki przyodziewek. Choćby kto nie chciał, to w nim skacze: spodnie do kolan, koszule bez kołnierzy i rękawów.Cała droga do kolonii była dla Griszki niby pierwszy cudowny sen. Jechali dwoma towarowymi wagonami. Wieźli z sobą chude krowy i konie. 

Reklama

Obrządzano je na przystankach. Noszono wodę. Martynow, rozstawiając szeroko nogi, pompował wodę. Pokrzykiwał na dzieci. W czasie jazdy rozmawiał z dziećmi o nich samych. Nie wypytywał, same - jedne przez drugie - opowiadały wszystko o sobie. Powiedział do Griszki:- Nie masz rodziców, to, mój przyjacielu, czasami nawet nie najgorsze... Bo to matka trzęsie kiecką nad synem, no i wyrasta z niego wałkoń.- Tak, a milicjant mówił: gówno jesteście.

- Gówno to dobra rzecz. Na gównie zboże dobrze rośnie. No, no, przyjaciele, wydoimy krowy na tym przystanku. Napijemy się mleka. Mleko to dobra rzecz. [...]. I kiedy Martynow opowiadał, jak kolonia zabłyśnie na całą okolicę, jak się rozrośnie - że będzie dziesięć, dwadzieścia takich kolonii wokoło - dzieci wierzyły. I śmiały się inaczej. Z radości. Tak śmieją się ludzie, gdy im szczęście dech zapiera.Griszka rozważał:"Różnych ludzi widywałem, ale takiego to nie!"Dzieci na kolonii były przeróżne. Zabrane od biednych rodziców. Z kopalni. I sieroty z do- mu dziecka. I gwałciciele prawa, jak Griszka. Martynow nie brał tylko chorych i cherlawych.Przekład Maria Popowska

Encyklopedia Internautica
Reklama
Reklama
Reklama