Reklama

Mathew Gregory Lewis Mnich - fragment

-             Powiadasz, iż nie masz żadnego przyjaciela? A kimże ja jestem? Czemu mi nie zaufasz i cze- go się obawiasz? Mojej surowości? [...]

Reklama

-             Tak, tak, tylko ty zdolny jesteś mi dopomóc. Ach! ojcze, jakże ochotnie obnażyłbym przed to- bą moje serce! Jakże ochotnie zdradziłbym tajemnicę, która przygniata mnie swoim ciężarem! Ale... och! lękam się, lękam...

- Czego się lękasz, mój synu?

-             Że poweźmiesz do mnie odrazę za moją słabość, że nagrodą za moją ufność stanie się utrata twojego szacunku.

-             Jakże mam cię upewnić, że tak nie będzie? Wspomnij na wszystkie moje uprzednie postęp- ki i na ojcowską czułość, jaką ci zawsze okazywałem. Ja miałbym poczuć ku tobie odrazę, Rosario? Nie leży to już w mojej mocy. Wyrzeczenie się twojego towarzystwa równałoby się utracie największej radości mojego żywota. Odsłoń więc mi, co cię udręcza, i zawierz mojej uroczystej przysiędze...

-             Wstrzymaj się! - przerwał nowicjusz. - Przysięgnij mi, że jakikolwiek będzie mój sekret, nie każesz mi opuścić klasztoru przed ukończeniem nowicjatu.

-             Święcie ci to przyrzekam; i tak jak ja dotrzymam ci mojej obietnicy, niechże Chrystus dotrzyma tych, które złożył rodzajowi ludzkiemu. A teraz objaśnij mnie, co to za tajemnica, i polegaj na mojej pobłażliwości.

-             Jestem ci posłuszny. Wiedz przeto... och! jakże drżę, przed wypowiedzeniem tego słowa! Wy- słuchaj mnie z współczuciem, wielebny Ambrozjo! Przywołaj każdą utajoną iskierkę ludzkiej słabości, która mogłaby cię nauczyć politowania dla ułomności Rosaria! Ojcze! - ciągnął dalej, rzucając się zakonnikowi do nóg i żarliwie przyciskając jego rękę do ust, gdy podniecenie na chwilę zdławiło mu gardło. - Ojcze! - ciągnął dalej łamiącym się głosem - jestem niewiastą! [...]

Stopniowo otrząsnął się ze zmieszania, zebrał: nieco rozpierzchłe myśli i natychmiast zrozumiał, iż gdyby Matyldzie dozwolono pozostać w klasztorze po owym oświadczeniu, byłoby to rzeczą ze wszech miar nieprzystojną. Przybrał srogą minę i usunął dłoń z jej uścisku.

-             Jakże to, pani - rzekł - czy możesz naprawdę żywić nadzieję, iż dozwolę ci pozostać w naszym gronie? A nawet gdybym zadośćuczynił twojemu żądaniu, jaką korzyść mogłabyś z tego wyciągnąć? Czy mniemasz, iż mógłbym kiedykolwiek odwzajemnić afekt, który...

-             Nie ojcze, nie! Nie oczekuję, iż natchnę cię taką miłością jak moja; pragnę tylko, by wolno mi było pozostać w twojej bliskości, przepędzać niektóre godziny dnia w twojej bliskości, zyskać twoje współczucie, przyjaźń i szacunek. Nie wątpię, iż nie jest to niedorzeczna prośba.

-             Zreflektuj się, pani! Pomyśl tylko przez chwilę o nieprzystojności takiego postępku; ja miał- bym dawać w opactwie schronienie kobiecie, i to kobiecie, która wyznaje, że mnie miłuje! To być nie może. Istnieje zbyt wielkie niebezpieczeństwo, że cię odkryją, ja zaś ze swej strony nie wystawię się na tak groźną pokusę. [...] Złamałbym przysięgę tając, iż niewiasta znajduje się w obrąbie tych murów, a moje śluby nakładają na mnie obowiązek oznajmienia naszej społeczności o twoim przypadku. Musisz stąd odejść. Lituję się nad tobą, ale nic więcej nie jestem zdolny uczynić.

Wypowiedział te słowa słabym i drżącym głosem; potem podniósł się z ławy i zamierzał pospieszyć do opactwa. Matylda przeraźliwie krzyknęła, podążyła za mnichem i zatrzymała go.

-             Zostań jeszcze chwilę, Ambrozjo! Wysłuchaj jeszcze jednego słowa!

-             Nie śmiem cię słuchać. Puść mnie; wiesz, co postanowiłem.

-             Jeszcze słowo! jeszcze ostatnie słowo i już odejdziesz.

-             Puść mnie, próżne są twoje błagania; jutro musisz stąd odejść!

-             Idźże, więc, barbarzyńco! Lecz pozostało mi jeszcze to jedno wyjście.

Powiadając te słowa, raptownie wyciągnęła sztylet. Rozdarła szaty i przyłożyła ostrze do piersi.

-             Ojcze, nigdy nie wyjdę żywa z tych murów!

-             Wstrzymaj się, wstrzymaj, Matyldo! Co chcesz uczynić?

-             Powziąłeś decyzję, ja także powzięłam swoją. W chwili, gdy mnie opuścisz, zatopię to żelazo w moim sercu.

-             Święty Franciszku! Matyldo, czy jesteś przy zdrowych zmysłach? Czy znasz skutki twojego czynu? Czy pojmujesz, że samobójstwo jest największą ze zbrodni, że gubisz swą duszę, że tracisz prawa do zbawienia, iż gotujesz sobie wieczyste męki?

-             Nie dbam o to, nie dbam - odrzekła zapalczywie. - Albo twa ręka zawiedzie mnie do raju, albo moją własną skażę się na zatracenie. Przemów do mnie, Ambrozjo. Przyrzeknij, że zataisz mój przypadek, że pozostanę twą przyjaciółką i towarzyszką; w przeciwnym razie ten sztylet wypije moją krew!

Wypowiadając ostatnie słowa, podniosła rękę i uczyniła ruch, jakby się miała przebić. Oczy zakonnika ze zgrozą podążyły w ślad za sztyletem. Rozdarła habit i piersi miała na poły odsłonię- te. Ostrze śmiercionośnego narzędzia spoczęło na lewej piersi Matyldy. Ach! Cóż to była za pierś! Księżycowe blaski padały wprost na nią, co dozwoliło mnichowi dostrzec jej olśniewającą białość. Oczy jego spoczęły z nienasyconą chciwością na pięknej krągłości; jakieś dotąd nieznane uczucie wypełniło jego serce niepokojem pomieszanym z rozkoszą; szaleńczy ogień przeniknął wszystkie jego członki, krew zawrzała w żyłach, a tysiące namiętnych pragnień oszołomiło wyobraźnię.

-             Wstrzymaj się! - zawołał pospiesznie łamiącym się głosem. - Nie mogę dłużej się opierać! Pozostań więc, czarodziejko! Pozostań na moją zgubę!

Rzekłszy to, porwał się z miejsca i pospieszył do klasztoru w rozterce, niezdecydowaniu i pomieszaniu dotarł do swojej pryczy.

[...]

Zbudził się rozgorączkowany i niewypoczęty. Rozpalona wyobraźnia stawiała przed nim we snach tylko same lube dla zmysłów przedmioty. Śniło mu się, że stoi przed nim Matylda, a oczy jego znowu spoczywały na jej odkrytej piersi; dziewczyna powtarzała zapewnienia o swojej dozgonnej miłości, zarzucała mu ręce na szyję i obsypywała pocałunkami; on odwzajemniał jej pieszczoty, przycisnął ją namiętnie do łona i... widzenie prysło. Czasami jawił mu się we snach obraz ulubionej Madonny; roiło mu się, iż klęczy przed Nią, a gdy wznosił ku Niej modły, oczy na wizerunku zdały się spoglądać nań z niewypowiedzianą słodyczą. Przycisnął usta do ust na obrazie i spostrzegł, iż są gorące, ożywiona postać wyszła z ram, tkliwie go uścisnęła i zmysły Ambrozja niezdolne były znieść tak niewypowiedzianej błogości. Takie to widziadła zaprzątały podczas snu jego umysł; niezaspokojone żądze wystawiały mu przed oczy najbardziej rozwiązłe i bezwstydne obrazy, zaś on nurzał się w rozkoszach zgoła mu dotąd nie znanych.

Podniósł się z łoża, pełen pomieszania na wspomnienie owych sennych marzeń, gdy zaś przy- pomniał sobie przyczyny, które skłoniły go ubiegłego wieczora do przyzwolenia na pozostanie Matyldy w klasztorze, jeszcze bardziej  się zawstydził.

Przekład Zofia Sinko

Encyklopedia Internautica
Reklama
Reklama
Reklama