Podczas gdy czytałem w świetle latarni, posłyszałem biegnących mężczyzn, którzy krzyczeli: "Zatrzymaj się, zatrzymaj!" Było to skrzyżowanie ulic Parc-Royal i Neuve-Saint-Gilles... "To on! - zawołali otaczając mnie - on ma błękitny płaszcz". Złapano mnie, mimo iż byłem grzeczny, poturbowano co nieco i zaprowadzono do jakiegoś domu przy ulicy Boucherat. Tam powołałem się na Markizę de M***. Przechodził właśnie listonosz z małą pocztą, więc poprosiłem, żeby mi pozwolono napisać dwa słowa, które przeczytałem i mu powierzyłem.
"To dojdzie dopiero jutro o dziewiątej. - Jak to! Kończysz swój obchód! Człowieku, jesteś o dwa kroki od ulicy Payenne i nie możesz doręczyć bileciku! - Nie, panie, to nie jest zgodne z regulaminem. - Przeklęci niech będą ludzie - odrzekłem ze złością - którzy planują głupio tak użyteczne przedsięwzięcia!" I wyrwałem bilecik z rąk listonosza, który już nie chciał mi go zwrócić. Posłałem umyślnego do Markizy i ona przyszła mnie uwolnić. Łatwo rozpoznano, że to nie ja jestem tym złodziejaszkiem. Cała służba zeznała, że nie jestem do niego podobny, lecz pan domu nalegał, gdyż niewielkie miało to dla niego znaczenie, kto będzie ukarany, prawdziwy złodziej czy ja.
Chodziło mu tylko o to, by pogwałcenie własności zostało ukarane przez prawo. Tacy są bogacze. I tak ostatnio byliśmy świadkami procesu, gdzie człowiek opływający we wszystkie dostatki chciał zgubić biedaka, chociaż wiedział, że jest on niewinny, dla tej jednej właśnie racji: "Nie mam w ręku prawdziwego winowajcy, który mi groził, że mnie zabije, jeśli nie złożę nocą takiej, a takiej sumy pod pniem wskazanego drzewa, lecz za to będzie przerażony karą, jaką poniesie ten, którego schwytano na jego miejsce..."
Przekład Jolanta Sell