Przekonanie, że literatura w Polsce, gdy ta odzyska wolność, będzie musiała podjąć wyzwania zupełnie odmienne od tych, jakie przypisał jej cały XIX wiek, wyrażano jeszcze na długo przed korzystnym dla Polski obrotem sytuacji na frontach.
Chodziło przede wszystkim o wyzwolenie się sztuki słowa ze zobowiązań narodowych, społecznych, agitatorskich, parenetycznych, które - z czego doskonale sobie zdawano sprawę - znacznie obniżyły jej jakość artystyczną w 2. połowie XIX w., zwłaszcza w obszarze dla literatury najdrażliwszym: poezji. W roku 1918 powstawać więc począł projekt literatury uwolnionej z obowiązków, z daniny, jaką na rzecz spraw wielkich - narodowych i społecznych - trzeba było płacić w poprzednich dziesięcioleciach, a może i wiekach, bowiem ten sposób pojmowania roli pisarza sięga czasów reform stanisławowskich. Nie było to wcale proste i musiało graniczyć z prowokacją. to odbierano to nie tylko jako wyzywający manifest poetyckiej wolności, lecz jako wybór polityczny, swoistą afirmację izolowania się od narodowych ikon, które dotąd spełniały rolę spajającą dla Polaków pozbawionych własnej państwowości i niepewnych także swojej tożsamości w Europie.
Bardzo podobnie brzmiały - zapisane niewiele wcześniej - słowa Antoniego Słonimskiego (wiersz Czarna wiosna, 1919). Postawa taka, choć zapewne inicjująca żywe dyskusje, niosła w sobie liczne wątpliwości. Po pierwsze: skoro mówiło się głośne "nie!" romantycznemu etosowi, teatralnie zrzucając z ramion płaszcz Konrada - należało powiedzieć, co wobec tego proponuje się w zamian. Po drugie: trudno było przypuszczać, że tak manifestacyjna niechęć do balastu przeklętych pytań polskich (jak mawiał Żeromski) nie ulegnie zmianie wobec autentycznych problemów społecznych czy politycznych konfliktujących Polskę u progu niepodległości. Nawet ostentacyjna rezygnacja z kontynuowania tyrtejskiego wzorca poetyckiego była de facto uwikłaniem się w pewną polityczną grę. Nie uniknęło jej nawet najbardziej "bezprogramowe" środowisko literackie międzywojennej Polski: "Skamander."