Znów wracamy do obrazu zasłuchanej w lekturze rodziny. Gdybyśmy stosowali się do wiktoriańskiej etykiety, nasze rozważania o gustach literackich zaczęlibyśmy od pana domu. Pewnie czytałby Darwina, Milla, Carlyle’a, Ruskina i Arnolda, a także Newmana, ale przecież czasem z pewnością chciałby odpocząć od tych intelektualnych wyzwań i sięgnąłby po jakąś powieść? Sądzimy, że wybrałby Thackeraya. William Makepeace Thackeray (1811-63) był nieromantycznym satyrykiem, parodystą, często oskarżanym o cynizm i nieczułość serca.
Jego poglądy na naturę ludzką były ironicznie pesymistyczne. Thackeray na głupotę, snobizm i nędzę nie widział lekarstwa. Być może to jego życie prywatne uczyniło Thackeraya ta- kim pesymistą. Urodził się w Indiach, jego dzieciństwo w Anglii było samotne i nieszczęśliwe. Ojciec umarł, kiedy chłopiec miał cztery lata, matka oddała go do szkoły z internatem w Chiswick (obraz tej szkoły znajduje się w Vanity Fair), gdzie tęsknił i z trudem znosił docinki kolegów i złośliwości nauczycieli. Matka zabrała go stamtąd gdy, drugi raz wyszła za mąż. Studiował w Charterhouse, a potem w Cambridge.
Opuścił uniwersytet nie uzyskawszy dyplomu, próbował sił w zawodzie prawniczym, trochę parał się dziennikarstwem, najpierw w Anglii, a potem we Francji, gdzie studiował malarstwo i gdzie się ożenił. Wrócił do Anglii w roku 1837 i wtedy rozpoczął karierę pisarską. Dodajmy, że trzy lata potem żona Thackeraya popadła w chorobę umysłową i nigdy już nie odzyskała zdrowia, a powieści Thackeraya stawały się coraz bardziej pesymistycznie Thackeray pisze o sferach towarzyskich Londynu, o przedstawicielach kościoła, o wojskowych, urzędnikach państwowych, członkach rządu, uczniach, nauczycielach ekskluzywnych szkół publicznych, o finansistach, dziennikarzach i ludziach z cyganerii. Czasem sceną jest Europa, czasem Indie.
The Book of Snobs (Księga snobów), która najpierw ukazywała się w piśmie "Punch" (1846-47, wydanie książkowe w 1848) to ostry atak na społeczeństwo. Autor pokornie dodał do tytułu napisana przez jednego z nich samych, a więc przemawia w niej jak grzesznik do grzeszników. Thackeray krytykuje tych samych filistrów, których gani Arnold w swoim Culture and Anarchy. The Book of Snobs ukazuje moralną ohydę małżeństw zawieranych dla pieniędzy, urzędników i wojskowych, którzy swoją wysoką pozycję zawdzięczają koneksjom rodzinnym, a także snobistyczne maniery, nieszczere gesty, pretensjonalne stroje i nienaturalny sposób wyrażania się. Autor nie może powstrzymać się od ironicznego komentarza i często zwraca się wprost do czytelnika, jakby żądając od niego potwierdzenia swoich sądów. Podobną metodę stosuje Thackeray w swojej najsławniejszej powieści, Vanity Fair (Targowisko próżności, 1847-48).
Pod tytuł Vanity Fair brzmi: A Novel Without a Hero - Powieść bez bohatera. Za to mamy w tej powieści bohaterkę, bystrą i pozbawioną skrupułów Becky Sharp, dziewczynę biedną, ale ambitną, która nie waha się manipulować mężczyznami na swojej drodze do kariery, tytułu i pieniędzy. Celowo używamy słowa "manipulować", bo Thackeray przedstawia wszystkich swoich bohaterów jako marionetki, a laleczka Becky wydaje się mieć szczególnie elastyczne stawy i wyjątkowo dobrze porusza się na sznurkach. Tak naprawdę ta ruchliwa Becky jest jedyną postacią ludzką wśród grona marionetek, jedyną, którą czytelnik może polubić. Wszyscy inni są albo odpychający, albo, jeśli są dobrzy, okazują się przerażająco nudni - jak Dobbin albo Amelia Sedley, antagonistka niegodziwej Becky.
Targowisko próżności to tytuł wzięty z alegorii Johna Bunyana, rówieśnika Miltona, który w swojej Pilgrim’s Progress (Wędrówce pielgrzyma) pisze, że każdy chrześcijanin na drodze do Boga spotyka miejsce zwane targowiskiem próżności. Zostało ono zbudowane przez diabła, żeby zatrzymać chrześcijanina, żeby odwrócić jego uwagę od tego, co jest ważne. Na targowisku można kupić wszystko - rządzi tam blichtr i pieniądz, a spotkać tam można wszelkie zło, grzech, przestępców i nędzników. Tak Thackeray widzi świat swoich bohaterów. Jeśli czytelnika znuży moralizowanie, z pewnością chętnie zwróci się do rozdziałów poświęconych bitwie pod Waterloo - Vanity Fair dzieje się w okresie wojen napoleońskich. Krytycy zgodnie twierdzą, że te fragmenty książki są arcydziełem - napisanym dynamicznie, z pasją, widocznym talentem do malowania szerokich panoramicznych obrazów batalistycznych. Thackeray interesował się historią, szczególnie wiekiem XVIII.
Napisał książkę historyczną zatytułowaną The History of Henry Esmond, Esquire, A Colonel in the Service of Her Majestry Queen Anne (Historia Henryka Esmonda, 1852), uważaną za jedną z najlepszych angielskich powieści historycznych, pisaną zupełnie nową metodą, odmienną od powieści Scotta. Esmond jest jakby autobiografią człowieka, który dorastał w epoce królowej Anny, brał udział w europejskiej kampanii Marlborougha, uczestniczył w intrydze, mającej na celu osadzić na tronie Pretendenta i był znajomym Swifta, Addisona i Steele’a. Esmond jest znakomitym pastiszem, smakowitym kąskiem dla oczytanej publiczności, a przyjmujemy, że pan domu do niej należy. Thackeray oznacza ironię, humor, satyrę społeczną, antymilitaryzm, a także nieco oryginalnie interpretowanej historii. Jakiego rodzaju lekturę wybraliby przedstawiciele starszego pokolenia, którzy nie chcą narażać swojego systemu nerwowego i trawiennego na emocje, niespodzianki, tragiczne zwroty akcji i zgryźliwą satyrę? Prawdo- podobnie spodobałby się im Trollope.
Zapytany o tematykę swoich powieści, powiedział: żadnych bohaterów i żadnych łajdaków. Dużo o kościele, ale więcej o miłości. Trollope napisał bardzo dużo powieści, wiele z nich to sagi rodzinne. Wymieńmy The Warden (Kurator, 1855), Barchester Towers (Wieża Barchester, 1857), The Last Chronicle of Barset (Ostatnia kronika Barset, 1867), Phineas Finn: The Irish Member (Phineas Finn, 1869). Może dlatego jego powieści są tak doskonale skonstruowane i jednocześnie bohaterowie tak umiarkowani w uczuciach, że Trollope umiał w perfekcyjny sposób stworzyć sobie reżim pracy, którego bezwzględnie przestrzegał. Wstawał codziennie o piątej trzydzieści i pisał w równym tempie tysiąc słów na godzinę przez dwie i pół godziny. W ten sposób napisał ponad pięćdziesiąt powieści.
Trollope wymyślił sobie hrabstwo nazwane Barset i miasteczko Barchester, i tam umieszczał bohaterów swoich powieści, malując uroki życia na prowincji. Czasem przenosił ich do stolicy, w kręgi parlamentarne, pisząc w ten sposób powieść polityczną. Nie możemy zapomnieć o zaproponowaniu lektury odpowiedniej dla wiktoriańskich dzieci. Niektórzy rodzice twierdzą, że literatura dziecięca powinna być przede wszystkim pouczająca. Ale w XIX wieku zaczęły się pojawiać utwory, które bardziej chciały ukazywać dzieciom fantastyczny świat wyobraźni niż je ciągle pouczać. Wymieńmy tu The Rose and the Ring (Pierścień i róża), piękną i zadziwiająco ciepłą baśń zwykle tak oschłego Thackeraya, a z nieco późniejszego okresu Alice in Wonderland (Alicja w krainie czarów, 1865) Lewisa Carrolla, a właściwie Charlesa Luttwidge’a Dodgsona, matematyka z Oksfordu.
Napisał on zadziwiającą książkę o przygodach dziewczynki, która wpadłszy do króliczej nory znajduje się nagle w krainie czarów, w świecie snu, gdzie rządzą prawa zupełnie inne niż w świecie rzeczywistym. Wiele pisano o Alicji, poddawano ją różnorodnym interpretacjom, również freudowskim, do tej pory trwa kult Carrolla, działa stowarzyszenie karolianów, tłumacze z całego świata podejmują trud oddania w rodzimym języku bardzo angielskiego, często nonsensownego humoru autora. Mamy bardzo wiele polskich tłumaczeń, wśród których zasługuje na uwagę dzieło Macieja Słomczyńskiego, może najbliższe intencjom autora Alice. Alicja to książka zarówno dla dzieci, którym spodobają się mówiące zwierzęta, mieszkańcy krainy czarów, jak i dla dorosłych, którzy w pozornie nielogicznej logice struktury tej powieści znajdują interpretację swoich snów, obsesji, dziwnych figli, jakie płata nam podświadomość.