Tutaj spoczywa ktoś, za kim nie gnały
Nigdy ogary lub charty,
Kto rankiem, w bruździe, nie słuchał struchlały
Głosów nagonki zażartej:
Mój stary Maluch, zgryźliwy stwór, który,
Choć z przywiązaniem gorącem
Chowany w domu w rejestrach Natury
Był ciągle dzikim zającem.
Prawda, że skubał z mojej dłoni strawę,
Lecz przy tym jakby się dąsał,
Rzucał spojrzenia kose, niełaskawe,
A jeśli się dało - kąsał.
Jadał chleb, mleko i kaszę owsianą;
Dla niego rodziła grządka
Sałatę, z piaskiem zawsze podawaną
Na przeczyszczenie żołądka.
Gryzł też ze smakiem oset, głogu witki
I innych przysmaków szereg;
Nawet gdy zimy czas nastawał brzydki,
Cieszył go marchwi plasterek.
Zamiast na trawie, igrał na dywanie:
A w tym igraniu szalonem
Jakież podskoki, bieganie, brykanie,
Miganie białym ogonem!
Tak się zabawiał pod wieczór, gdy dreszcze
Przestrachu mniej go nękały,
Zwłaszcza zaś gdy się zbierało na deszcze
Lub burze z oddali grzmiały.
Przekład Stanisław Barańczak