Największy umysł tamtych czasów, Immanuel Kant (1724-1804), próbując zdefiniować charakter myśli cechującej jemu współczesnych, pisał w słynnej rozprawie pt. Was ist Aufklärung? (Co to jest oświecenie?, 1784), iż oświeceniem nazywamy wyjście człowieka z niepełnoletniości, w którą popadł z własnej winy. Przyczynę owej niepełnoletniości królewiecki filozof znajdował w niezdolności człowieka do posługiwania się swym własnym rozumem, bez obcego kierownictwa, stwierdzając jednocześnie w konkluzji wywodu, że to właśnie oświecenie odwagę samodzielnego myślenia, postulat czerpiący z Horacjańskiego Sapere aude!, uczyniło swoim hasłem.
Po wielu latach, już w wieku XX, znakomity historyk idei, Paul Hazard, określi dokonujące się w dobie oświecenia przewartościowania w sferze zbiorowej świadomości mianem procesu wytoczonego chrześcijaństwu – procesu, którego przebieg wyznaczać miało przeciwstawianie poznania rozumowego prawdom wynikającym z objawienia, sytuującym życie człowieka w perspektywie religijnej. To traditio christiana i kształtowany przez nią model człowieczeństwa stały się wówczas dla ideologów nowego porządku tyleż głównymi punktami odniesienia, co przedmiotem radykalnej nierzadkoby przywołać choćby pisma Woltera – kontestacji. Nie przypadkiem w zakończeniu cytowanego tu tekstu Kant podkreślał, iż główny nacisk w swych rozważaniach […] położył na sprawach religii, uznając niepełnoletniość w tym właśnie aspekcie za najszkodliwszą i najsromotniejszą ze wszystkich.
O ile samo pojęcie „oświecenia” i idąca za nim świadomość uczestniczenia w kulturowym przełomie rozpowszechniły się na cały kontynent, przekraczając granice państw, niezależnie od ustrojowych i społecznych różnic między tymi ostatnimi – o tyle swoistość, jak to określiła ostatnio Teresa Kostkiewiczowa, poszczególnych literatur narodowych, determinowana częstokroć przez wspomniane powyżej różnice, nie zanikała. Działo się tak, mimo iż tendencje unifikacyjne musiały być przecież naturalną konsekwencją ukonstytuowania się swoistego centrum kulturowego, jakim dla Europy pozostawała naówczas Francja, zwłaszcza zaś jej stolica – Paryż.
Sytuacja polskiej literatury nie mogła być w pełni tożsama z sytuacją, w jakiej znalazło się piśmiennictwo francuskie czy niemieckie, odmienny był tutaj bowiem kontekst historyczny (załamanie się potęgi państwa, przede wszystkim na skutek wojen prowadzonych przez całe niemal XVII stulecie), inne realia polityczno-kulturowe (zmagająca się ze swoimi słabościami demokracja szlachecka, wsparta o sarmacki ideał wolnościowy), różny wreszcie stopień zakorzenienia instytucji Kościoła katolickiego w życiu publicznym. Nieco inaczej, w konsekwencji, kształtowały się oczekiwania w stosunku do tego, na czym w swoich inicjatywach winni się oświeceni koncentrować, jaki typ przekazu kreować – mówiąc inaczej, kogo i przy pomocy jakich metod „oświecać”. Bo że jest to konieczne, elity umysłowe Rzeczypospolitej nie miały wątpliwości. Wbrew jednak spopularyzowanym dziś sądom problematyka kolejnych utworów najwybitniejszych pisarzy tego okresu owo oświecanie czyniła dalekim od, operującego tyleż językowymi, co aksjologicznymi schematami, rezonerstwa.
Mimo że obie wymienione prace dzieli ledwie dekada, odmienność w sposobie odniesienia się obu autorów do pojęcia prymarnego przecież w obrębie terminologii okresu jest aż nadto zauważalna. Zważyć trzeba jednak na to, iż w czasie tego dziesięciolecia sporo się w Polsce zmieniło. Punkt widzenia Jezierskiego, zaangażowanego w ideologiczne polemiki toczone wokół obrad konstytuanty na – jak się miało okazać – kilka lat przed ostatecznym upadkiem państwa, nie musiał z pewnością być zbieżny ze stanowiskiem X.B.W, porządkującego swe refleksje poza granicami ojczyzny, w należącym postanowieniami I rozbioru do Prus Lidzbarku – siedzibie biskupów warmińskich. Dla Krasickiego tak oświecenie, jak i „oświecenie” były niedomagającymi się definiowania oczywistościami, integralnymi składnikami świata, który współtworzył.
„Wulkan gromów Kuźnicy Kołłątajowskiej” – jak zwano Jezierskiego – podobnym pewnikom zdawał się już nie ufać, dostrzegając rozdźwięk między optymizmem protagonistów oświeceniowego myślenia a widocznymi choćby w parlamentarnych ławach ignorancją i fanatyzmem. Nie bez powodu zatem niektórzy historycy literatury wyodrębniają ostatnie lata istnienia I Rzeczypospolitej (1787-95) jako osobną fazę polskiego oświecenia, akcentując dojście w niej do głosu nowej generacji pisarzy, wśród których byli i ci skłonni do bardziej radykalnych, przenoszących „czyn” ponad „myśl”, rozwiązań.