Konarski drukuje łacińskie Listy poufne podczas bezkrólewia (Epistolae familiares sub tempus interregni, 1733), stając w obronie Stanisława Leszczyńskiego (1677-1776), kandydata do tronu pomówionego w anonimowym piśmie rozprowadzanym wówczas w stolicy o niejasne powiązania z przywódcami państwa tureckiego. Sam Leszczyński, po kolejnej, nieudanej w ostatecznym rozrachunku, próbie zdobycia władzy, znalazł schronienie we Francji, której królową była w tym czasie jego córka, Maria. Tam już w latach 40., choć z fikcyjną datą 1733, ogłoszony został jego Głos wolny, wolność ubezpieczający, pismo przynoszące program polityczny byłego władcy. Program napisany, co trzeba dodać, znacznie wcześniej, w momencie, kiedy nadzieje związane z perspektywą ponownego panowania (za pierwszym razem udało mu się to przy pomocy skonfliktowanych z Rosją Szwedów, ale po ledwie pięciu latach, w 1709 r., musiał opuścić kraj, a na tron wrócili wspierani przez cara Sasowie) mogły być jeszcze przez Leszczyńskiego żywione.
W swoich przemyśleniach autor Głosu… wychodzi od alegorii zakorzenionej w topice literackiego (u nas widać to na przykład w Kazaniach sejmowych ks. Skargi) ukazywania będącej w potrzebie ojczyzny. Rzeczpospolitą przedstawia się tu mianowicie jako gmach [który] potrzebuje reparacyi – ta ostatnia objąć musi trzy najważniejsze elementy całej konstrukcji, czyli fundamenty (ustrój), ściany (bezpieczeństwo) oraz dach (zgoda i karność). Objaśnieniu sposobów potrzebnych do przeprowadzenia całej operacji tekst jest podporządkowany. Klarownością wypowiedzi, spójnością jej poszczególnych fragmentów, ale i konsekwencją wyrażanych w niej sądów dzieło Leszczyńskiego zdecydowanie ustępuje traktatowi Konarskiego. Trudno byłoby uznać, iż postulowana przez tego drugiego jasność, uzależniająca – by sparafrazować tytuł jednej z późniejszych jego prac – dobrą wymowę od dobrego myślenia, realizuje się poprzez makaronizmy, stanowiące dużymi partiami o językowym obliczu Głosu…
Gwoli sprawiedliwości wypada dodać, że na tle znakomitej większości pisarzy-prozaików czasów saskich przesadna skłonność króla Stanisława do inkrustowania polskiego tekstu frazami łacińskimi nie musi aż tak bardzo irytować. By się o tym przekonać, wystarczy sięgnąć do opublikowanej w 1750 r., powstałej zresztą również w kręgu inicjatyw braci Załuskich, Anatomii ciała, to jest rządów Rzeczypospolitej Polskiej autorstwa kasztelana kaliskiego Stefana Garczyńskiego – jeszcze jednej z prac, do napisania których powodem był, jak czytamy w przedmowie, zapalony w roku tysiącznym siedemsetnym trzydziestym trzecim na całą Ojczyznę Naszą pożar. Wypowiedź Leszczyńskiego podzielona została na kilkanaście rozdziałów, poświęconych nie tylko kolejnym segmentom pożądanego przez autora ustrojowego modelu państwa, ale także poszczególnym stanom: duchowieństwu, szlachcie (określa się ją tu stanem rycerskim) i, co ciekawe, chłopstwu. Choć ten ostatni fragment – zatytułowany Plebei – trudno nazwać kluczowym dla odczytania politycznego przesłania tekstu, warto jednak odnotować, iż książę Lotaryngii z żarliwością argumentuje na rzecz uznania niemałej roli pospólstwa w ówczesnym społeczeństwie, wzywając w ślad za tym do zerwania z powszechnym w jego opinii, niegodnym sumienia chrześcijanina, a nade wszystko destabilizującym i zubożającym Rzeczpospolitą, traktowaniem „ludu pospolitego” jak niewolników.
W kwestii ustroju Głos wolny… nie był tak donośny, jak w sprawach społecznych (nie należy tu zapominać o zawartych w rozdziale I, nie unikających krytycyzmu uwagach na temat kleru, u którego najmniej widzimy tę pokorę i to ubóstwo, które ewangelia za największe cnoty zaleca). Konieczności zniesienia liberum veto Leszczyński nie przewidywał, poprzestając na formule zjednoczenia majestatu [królewskiego] z wolnością [szlachecką], opisującej ów metaforyczny fundament struktury państwa, a sprowadzającej się do potrzeby wzajemnego równoważenia wpływów władcy i reprezentowanego przez szlachtę narodu, co dokonywać miałoby się między innymi za sprawą rządu działającego nawet w czasie interstitium, czyli przerwy pomiędzy sesjami sejmu. Podobny pomysł widać zresztą u autora – „O skutecznym rad sposobie”, który tak umocowaną, nieustającą wła dzę egzekucji nazywał Radą Rezydentów. Nie masz tedy inszego sposobu, tylko odważyć się trzeba na inszy, gruntowny, piękny, doskonały budynek – pisał tamże Konarski; i on, i Leszczyński, i kilku pomniejszych ich rówieśników próbowało w czasach saskich na podobną odwagę w reformowaniu kraju również słowem się zdobyć.