Reklama

WOJCIECH

(956-997)

– urodził się w roku 956 z ojca Sławnika, hrabiego na Lubiczu i Strzeżysławy, krewnej księżnej Dąbrówki z rodu Przemyślidów. Pochodził z czeskich Libic leżących u ujścia Cydliny do Łaby. Była to stolica plemiennego księstwa Sławników, rozciągającego się między Morawami a Czechami i sięgającego obecnego Kłodzka na Dolnym Śląsku. Księstwo wyraźnie rywalizowało z państwem praskich Przemyślidów, którym nie myślało się poddać. Nic więc dziwnego, że przyszłe losy świętego określi sytuacja polityczna rodu, z którego się wywodził. Dziecko przyszło na świat chore i jedynie cud mógł je uratować. I cud ten nastąpił – za sprawą NMP, jak podaje autor podstawowego w hagiografii żywotu W., benedyktyński mnich Jan Kanapariusz (989/999). NMP został też W. poświęcony, choć ojciec marzył dla niego raczej o rycerskiej, a nie kościelnej karierze. Sytuacja w rodzinnym domu W. była – przyjmując dzisiejszą perspektywę oceny – dość skomplikowana. Ojciec przyszłego świętego, Sławnik, nie przesadzał z wiernością wobec swej prawowitej małżonki i spłodził kilkoro dzieci z innymi kobietami, które miały nie tylko dostęp do łoża libickiego księcia, ale do wszelkich spraw domowych, na co Strzeżysława bez większych protestów przystawała. O dziwo – zgorszenie kronikarzy budziły nie tyle czyny Sławnika, ile bierność małżonki, której autor drugiego wiarygodnego żywota W., św. ➞ Bruno z Kwerfurtu, poświęcił niewiele ciepłych słów. Dodajmy wszakże, że wśród przyrodniego rodzeństwa W. był jego najbliższy towarzysz, późniejszy arcybiskup gnieźnieński, Radzym-Gaudenty. On też pozostawił zapiski o losach brata, z których korzystał prawdopodobnie czeski kronikarz, Kosmas. Początkowe wykształcenie otrzymał W. w domu rodzinnym. W latach 972-981 uczył się w słynnej szkole katedralnej w Magdeburgu (ówczesne Partenopolis) pod protektoratem arcybiskupa Adalberta. Być może to pod jego wpływem w pewnym okresie W. przyjął imię (chyba razem z sakramentem bierzmowania) Adalbert; pod tym właśnie imieniem czczony jest dziś na Zachodzie. Jego wychowawcą był zapewne niejaki Oktryk, człowiek wielce światły, ale surowy i przedkładający rózgi nad wszelkie inne metody wychowawcze. Młodzieniec z tak możnego rodu, na dodatek protegowany arcybiskupa, nastręczać musiał Oktrykowi niemało problemów, z którymi – z pomocą rzeczonych rózg – wychowawca w końcu się uporał. Nie wyplenił jednak z duszy W. uporczywej skłonności do hulanek i do ładnych kobiet, stąd też niewiele zapowiadało, że W. zostanie takim człowiekiem, jakim znamy go dziś. Po powrocie do Czech (81) przyjął święcenia kapłańskie z rąk Dytmara, pierwszego biskupa Pragi. Nie był to bynajmniej wzorowy pasterz diecezji. Swoich księży niepomiernie rozpuścił, tolerując ich niezbyt przyzwoite wybryki. Nic więc dziwnego, że i W. nie zamierzał porzucić dotychczasowych przyzwyczajeń. Jego osobista sytuacja wszakże się zmieniła. Sławnik nie żył, zmarł też wpływowy protektor W., biskup Adalbert. Nie bardzo można dziś pojąć, w jaki sposób W., za którym szła niezbyt dobra opinia, został kanonikiem praskiej katedry. Można tu podejrzewać jakiś zakulisowe machinacje Bolesława II, który chciał w ten sposób przeciągnąć na swoją stronę potomków nieprzychylnego mu libickiego wielmoży. W. udawał, że tych rozgrywek nie dostrzega, albo rzeczywiście nie starał się wniknąć, jakie to siły wynoszą go w górę. Żył pełnią życia i – wedle świadectw – zasłynął w praskich kręgach, raczej dalekich od ołtarza, jako miles deliciosus, czyli „żołnierz przyjemności”. To rozkoszne życie trwało zaledwie do śmierci biskupa Dytmara. Nie znamy jej przyczyn, wiemy wszakże, że była to śmierć w okropnych męczarniach – okrutnie długa agonia, w czasie której umierającego nawiedzały koszmary i wizje szatanów, uprowadzających go do piekła. Wyznawał swe grzechy, błagał o modlitwę i znów wył z bólu. Wreszcie skonał, a oczy zamknął mu nie kto inny jak W., przerażony tym, co ujrzał. To był punkt zwrotny w jego życiu. Z „żołnierza przyjemności” jął się przeistaczać w ascetę, oddanego pokucie – tym gorliwszej, im mocniej uświadamiał sobie błędy dotychczasowego życia. Po dwóch latach objął stolicę biskupią. Nowego biskupa zaakceptował cesarz Otton II. Nie była to sprawa prosta, bowiem W. miał wtedy ok. 30 lat, był więc o wiele za młody na tę godność. Tajemnicę kariery W. można ponownie wyjaśnić grą polityczną Przemyślidów. Bolesław II, wstawiając się za W. liczył na zneutralizowanie wpływu i osłabienie pozycji libickich władców. Dawał im bowiem praski książę wyraźny sygnał, komu zawdzięczają godności i kto więcej może. Na pewno na owej niezbyt zgodnej z prawem kanonicznym nominacji W. zaważyły jego koligacje z Ludolfingami, a więc Henrykiem II. W. rozpoczął więc gorliwą pracę: wizytował diecezję, słowem i przykładem przyciągając ludzi do Chrystusa, potępiał wielożeństwo i rozwody, nieprzestrzeganie postów, rozwiązłość obyczajów. Sam prowadził surowe życie wypełnione modlitwą i umartwieniem, czego ci, którzy znali go wcześniej, nie umieli pojąć. Odwiedzał więźniów i chorych w szpitalach, grzmiał z ambony przeciwko sprzedawaniu chrześcijan kupcom arabskim i żydowskim. Wśród owych niewolników było wielu Polaków – przedstawicieli narodu, z którym Przemyślidzi byli w stanie permanentnej wojny; nic więc dziwnego, że rychło oskarżono go o sprzyjanie wrogom. Nadto, ku wściekłości Bolesława II, bracia powierzyli W. jakieś osobliwe misje na Węgrzech (może libiccy książęta istotnie próbowali zmontować jakąś koalicję?); wplątał się też biskup praski w układy z księciem Henrykiem Bawarskim, co było poważną nieostrożnością, zważywszy jego rywalizację z cesarzem. Mimo zasług w pracy duszpasterskiej, W. popełniał wciąż nowe błędy polityczne, zrażając do siebie praktycznie wszystkich. Nawet dla swoich krewnych zaczął być ciężarem. Wreszcie przyszło załamanie psychiczne. Roztrzęsiony, sfrustrowany, nienawidzący wszystkich i wszystkiego w 988 roku opuścił diecezję i udał się do Rzymu, stając przed papieżem Janem XV. Papież, sam udręczony politycznymi rozgrywkami, w jakie dał się wmanewrować, poradził mu, by odsunął się od rządów diecezją i oddał bogobojnemu życiu w jednym z klasztorów; przymknął więc oczy na fakt, iż W. poważnie naruszył prawo kanoniczne, opuszczając swoją trzodę. Powinien W. deponować i obłożyć karami kanonicznymi – a jednak tego nie uczynił. W. nie chce jednak zamknąć się w klasztorze i postanawia wyruszyć do Ziemi Świętej. Papież wyraża zgodę. Gorzej jednak z finansami na ekspedycję – nawet w tamtych czasach kosztowną. W Rzymie jednak W. poznaje wdowę po cesarzu Ottonie II i matkę Ottona III, Teofano. Wysłuchuje ona wstrząsających opowieści praskiego biskupa i lituje się nad jego losem: współczucie przybiera postać sporego datku złota z cesarskiego skarbca. W. nie posiada się ze szczęścia i wyrusza na południe. Nie dochodzi daleko. Opanowują go wątpliwości, mierzi złoto w sakwie. Rozdaje więc wszystko, co ma, ubogim i w dalszą drogę rusza tylko z trzema towarzyszami i osłem, niosącym cały dobytek. W okolicach Monte Cassino zbacza z drogi i puka do bram klasztoru. Mnisi przyjmują go z otwartymi ramionami – jest wszak biskupem, więc może konsekrować nowe kościoły, co synom św. ➞ Benedykta daje poczucie niezależności od miejscowych hierarchów. Tym razem W. szybko zrozumiał intencje swych gospodarzy. Zbrzydzony, opuszcza Monte Cassino i zatrzymuje się w klasztorze w Vallis Lucis u boku św. ➞ Nila, zwanego w hagiografii Młodszym. Pustelnik ów, żyjący wedle reguły bazyliańskiej, wysłuchuje skarg rozdartego wewnętrznie i pokiereszowanego psychicznie praskiego biskupa. Doradza mu, by wrócił do Rzymu i osiadł w jednym z klasztorów na Awentynie. W. uczynił tak, jak mu nakazał świątobliwy duchowny kierownik. W 990 roku złożył wspólnie z bratem Radzymem śluby zakonne w klasztorze benedyktyńskim świętych Bonifacego i Aleksego w Rzymie. I tu dokonuje się kolejny przewrót w życiu W.: całkowicie zatapia się w życiu religijnym, zapominając o swej biskupiej godności. Chętnie wykonuje najbardziej uciążliwe prace w klasztorze, nadto czyta, modli się, dyskutuje z wybitnymi teologami – m.in. z Filogatosem (późniejszym antypapieżem Janem XVI), a zwłaszcza z opatem Leonem, jedną z najpiękniejszych i najbardziej fascynujących postaci we włoskim Kościele XI w. Poddaje się całkowicie woli przełożonego klasztoru; nie chce wracać do świata, do polityki, do fałszywych przyjaciół i do otwartych wrogów, ale polityka przychodzi do niego. Diecezja nie może tak długo wakować. Surowy, twardy wobec podwładnych biskup Moguncji, św. ➞ Willigis powiada, że rozumie wewnętrzne rozterki pasterza praskiego, ale prawo musi być respektowane. W. nie ma wyboru – musi podporządkować się woli przełożonego (diecezja praska podlegała wówczas władzy biskupów Moguncji). Nota bene: ciekawe, kto zachęcił Willigisa do interwencji? Historycy są prawie zgodni, że nie kto inny jak Bolesław II – nieodłączny cień W. Po co? Praski książę jest w tarapatach i po nieudanej wyprawie miśnieńskiej traci na rzecz Mieszka I Śląsk i ziemię krakowską. W 990 roku Bolesław próbuje odebrać stracone tereny, ale ponosi klęskę. Już nic nie może zrobić – znaczna część diecezji praskiej jest we władaniu Polaków. Od 990 roku w świeżo zdobytym Krakowie rządzi już syn Mieszka I, Bolesław Chrobry – władca bezwzględny i nieprzenikniony gracz. Czeski władca obawia się, że biskup W. mógłby znaleźć się w Polsce – Śląsk byłby dla Bolesława utracony raz na zawsze. Ściągając W. z awentyńskiej samotni Bolesław zachowywał część szansy na wpływy na tym terytorium. Po dwóch latach (992) powrócił więc W. do Pragi na stolicę biskupią, gdzie do tej pory zastępował go Falkold, biskup miśnieński. Zabrał ze sobą mnichów, których osadził w Brzewnowie, czyniąc tam opatem swego bliskiego przyjaciela, Ascheryka. Lata spędzone w Italii, wśród ksiąg, dysput, spokoju klasztornego, uczyniły go tym bardziej obcym wśród swoich. Nie rozumiał już krwawych, barbarzyńskich praw obowiązujących wśród rodaków. O dalszych losach W. ponownie zdecydował przypadek. Biskup W. stanął bowiem w obronie kobiety posądzonej o cudzołóstwo przez przedstawicieli rodu Werszowców. Werszowcowie zażądali głowy wiarołomnej, która schroniła się do świątyni. Obowiązywała wówczas zasada azylu kościelnego – ktoś, kto chronił się do kościoła, podlegał władzy duchownej, nie świeckiej. Werszowcowie, nienawidzący Sławników i wiernie stojący u boku Bolesława, nie zamierzali przestrzegać tego prawa. Ich zdaniem wiarołomstwo wymagało tylko jednego – krwi. Biskup powiedział jednak stanowczo – „nie!”. Werszowcowie nie byli przyzwyczajeni od odmowy. Wdarli się do kościoła św. Jerzego, oderwali rozpaczliwie broniącą się kobietę od ołtarza, wywlekli na dziedziniec kościelny i dosłownie poszatkowali na oczach osłupiałego z przerażenia biskupa. W. rzucił na ród Werszowców ekskomunikę. Niewiele znaczyła, gdyż za Werszowcami ujął się Bolesław, zaś śmierć wiarołomnej zaaprobowali diecezjanie W. Widząc, że ani słowem, ani przykładem nie zdołał nikogo przekonać, powtórnie wyjechał w roku 985 do Rzymu. Po drodze jeszcze przez jakiś czas głosił ewangelię Węgrom. Ponownie osiada na Awentynie i oddaje się ukochanemu zajęciu: modlitwie, kontemplacji, studiom. W jego ojczystym kraju dzieją się tymczasem rzeczy potworne. Sławnikowicowie urośli w potęgę (bili np. własną monetę) dzięki tajnym układom z władcami polskimi. Nie uchodzi to uwadze Bolesława, który nie zamierza zrezygnować z podporządkowania Libic. Znalazł w końcu okazję. W sierpniu 997 Otton III wyruszył przeciw Obodrytom. Swoich wojsk użyczył cesarzowi Bolesław Chrobry, wspólnie z cesarzem wyrusza też Sobiesław Sławnikowic, wyprowadzając swe drużyny z Libic. Książę praski ociąga się z osobistym udziałem w wyprawie (choć wysłał na nią niewielkie posiłki). Kiedy Sławnikowicowie opuszczają Libice, nagle pod palisadami grodu stają wojska praskie. Atakują oblężonych, zdobywają twierdzę i urządzają w niej – według słów św. Brunona – rzeź. Na wszelki wypadek atakującymi dowodzą Werszowcowie. Mają okazję wziąć odwet za niepokorność W. Sławnikowicowie giną – ponoć w kościele. Bolesław oddaje Libice Werszowcom. Sobiesław, na wieść o rzezi swych braci natychmiast chroni się pod skrzydła Bolesława Chrobrego. Chrobry nie spieszy się z interwencją i czeka. Bolesław II czuje się triumfatorem: deponuje W. ze stolicy biskupiej twierdząc, że Sławnikowic po prostu z niej uciekł. Na jego miejsce próbuje osadzić swego brata, Chrystiana: do konsekracji jednak nie dochodzi – w czasie uroczystości w Moguncji Chrystian oszalał. Św. Willigis ma dość perypetii praskich – stanowczo żąda od W. powrotu, a nawet wytacza mu proces na synodzie w Moguncji. Na żądanie papieża Grzegorza V i cesarza Ottona po raz trzeci W. powraca do Pragi, ale niespiesznie: po drodze odwiedza sanktuaria francuskie, a w końcu trafia na dwór Ottona III. Młody władca jest nim oczarowany – ten cesarz marzyciel, zdaje się ufać W. bezgranicznie. Poddaje się magicznemu wpływowi jego osobowości, jak parę lat wcześniej cesarzowa Teofano. Chciałby W., którego uważa za świętego, zatrzymać na zawsze, ale przysięga dana papieżowi obowiązuje. Prażanie, podbechtani przez Bolesława, oświadczają, że nie chcą W. jako swojego biskupa. Pozostaje więc droga na misje wśród pogan. W. udaje się zatem na ziemie polskie, by stąd podjąć misję wśród Lutyków lub Prusów. Przez kilka miesięcy przebywa na dworze Bolesława Chrobrego w Gnieźnie. Chrobry wie, że nikt poza W. nie zapewni mu niezależności gnieźnieńskiej metropolii. Jest bowiem znakomicie ustosunkowany, zna wszystkich, od których mogą zależeć najważniejsze decyzje. Przede wszystkim ma magiczny wpływ na Ottona III, z którym – jak sądzi polski władca – jest w stanie załatwić wszystko. A Chrobry nie chce niemieckiej kościelnej zwierzchności nad Gnieznem, bo to ograniczałoby suwerenność jego państwa. Chrobry chętnie zatrzymałby W. przy sobie – ale słowo jest słowem. Poza tym nawrócenie pogańskich Prusów było dla Chrobrego nad wyraz korzystne: wyprzedziłby w tym dziele Niemców. W marcu 997 roku w towarzystwie brata Radzyma-Gaudentego, kapłana Benedykta (Boguszy?) i orszaku 30 zbrojnych wojów wyruszył W. łodzią do Prus. Popłynęli Wisłą, co było możliwe ze względu na bardzo łagodną zimę i brak kry na rzece. Przez jakiś czas przebywał W. w okolicach Gdańska, gdzie miał ponoć dokonać wielu nawróceń. Następnie udał się w okolice ważnego ośrodka handlowego Prusów, Truso. Mieszkańcy przyjęli W. bardzo nieżyczliwie. Pomimo to W. podjął trud działalności misyjnej nie zważając na niebezpieczeństwo. Był jednak chyba zbyt naiwny, zbyt idealistycznie nastawiony do pracy misyjnej: brakowało mu hartu ➞ Kolumbana czy ➞ Bonifacego: po prostu nie nadawał się na misjonarza. Wcześniejsze doświadczenia zamknęły go w sobie, oddzieliły od realnego świata. Kiedy zaciekawieni Prusowie otoczyli przybyszy – W. miał im do zaoferowania jedynie nabożne psalmy. Zirytowani poganie wyśmiali go, uderzyli wiosłem i nakazali odpłynąć, zagrożono im śmiercią, gdyby któryś z nich chciał jeszcze wrócić. Przez pięć dni misjonarze naradzają się, co czynić dalej. Może wracać? Może iść między Lutyków – plemiona mieszkającego na zachód od Polski? Najcięższe zmagania psychiczne musi stoczyć W. rachując się z życiem stwierdza, że praktycznie nic mu się nie udało: pasterzowanie w Pradze, kontemplacyjne życie na Awentynie, wreszcie misje. Wspomina też zapewne swe młode lata, przehulane i roztrwonione wśród chwilowych przyjemności. W końcu decydują się wracać na ziemie Prusów. Nad ranem przepływają graniczną rzekę i kierują się w okolice grodu Cholinum (dziś w okolicach Elbląga). W południe Prusowie znajdują ich. W. zostaje pchnięty włócznią w serce przez pruskiego kapłana. Później razy zadają inni. W końcu odcinają głowę biskupa i wbijają na pal. Ciało wrzucają do rzeki. Jego towarzysze zostają uwolnieni. Stało się to 23 kwietnia 997 roku. Jednak – gdzie dokładnie? Ostatnie badania przeprowadzone w 1996 roku przekonują, że w okolicach dzisiejszych Pachoł w Elbląskiem, w gminie Rychliki. Nie brak wszak i innych wersji: historycy rosyjscy utrzymują, że były to okolice Królewca... Chrobry od razu wyczuł, że męczeństwo W. to doskonały atut dla niego. Wykupił ciało męczennika, podobno za fantastyczną sumę (tyle srebra, ile ważyło) i pochował w Gnieźnie. Jednak – czy kupił prawdziwe relikwie? Przecież rzeka mogła unieść zwłoki do morza. W 999 roku papież Sylwester II, czyli Gerbert z Aurillac, bliski przyjaciel Ottona III, konsekruje przyrodniego brata W. na „arcybiskupa św. W.”, z siedzibą w Gnieźnie. W tym też roku W. zostaje kanonizowany. Chrobry czyni z męczeństwa W. swój atut polityczny. Otton III, pamiętający nocne rozmowy z W., w roku 1000 zalewa się łzami u grobu W., gotów jest na wszystko za możliwość otrzymania choć cząstki relikwii Wojciechowych. Dostaje relikwię ramienia świętego. Głowę trzymano w katedrze w osobnym relikwiarzu, co do jej autentyczności bowiem nie było żadnych wątpliwości. W 1038 roku czeski książę Brzetysław uderza na osłabioną buntami poddanych Polskę i dochodzi do Gniezna. Plądruje miasto całkowicie, a po jego odejściu okazuje się, że relikwie W. zniknęły. Rozbito grób, a szczątki W., pomieszane z kośćmi jego przyrodniego brata, Gaudentego-Radzyma oraz tzw. Pięciu Męczenników Polskich, wywieziono do Pragi. Pochowano je w bocznej kaplicy praskiej katedry. W jaki sposób znalazły się one znowu w Gnieźnie pod koniec XI w.? Nie zostało to do dziś wyjaśnione. Nie wiemy też, jakim cudem mnożyły się relikwie głowy W.: w 1127 roku znalazła się ona w Gnieźnie, przetrwawszy podobno najazd rodaków świętego. Inną w 1143 roku czczono w Pradze, zaś w 2. poł. XII w. jeszcze inną w Akwizgranie. Z czasem kult W. w Polsce został przesłonięty przez kult św. ➞ Stanisława Szczepanowskiego oraz św. ➞ Jadwigi. Relikwie W. znajdują się w bocznym ołtarzy praskiej katedry, co dowodzi, że nie jest to święty otoczony kultem najwyższym. W 1928 roku kardynał August Hlond wznosił starania o odzyskanie relikwii ramienia W., zdeponowanej przez Ottona III w Rzymie i papież Pius XI wyraził zgodę, by niewielki, zaledwie dziesięciocentymetrowy kawałek przedramienia świętego wrócił do Gniezna. Może powątpiewał w autentyczność relikwii (czyli odnalezionej w XII w. głowy świętego), znajdujących się w najstarszej arcybiskupiej stolicy polskiej? Niewielkie fragmenty relikwii gnieźnieńskich znajdują się dziś w kilkunastu polskich kościołach (drobny ich ułamek umieszczono w pierścieniu noszonym przez arcybiskupa gnieźnieńskiego, czyli prymasa Polski). W Gnieźnie możemy dziś oglądać wspaniały grobowiec W. Jego kult rozszerzył się błyskawicznie na Zachodzie, a także w Czechach i na Węgrzech. Ok. roku 1127 powstały słynne Drzwi gnieźnieńskie, na których utrwalono rzeźbą 18 scen z życia św. W. Jedna z nich przedstawia Chrystusa pojawiającego się we śnie W. i mówiącego:„Oto jestem znowu sprzedawany, a ty śpisz?” Święty jest, obok Matki Bożej Królowej Polski i św. Stanisława, głównym patronem Polski. Polecano mu powodzenie poczynań misyjnych na północy Polski oraz wypraw wojennych na Pomorze. Przypisywano mu nawet (niesłusznie) autorstwo pieśni Bogurodzica. Dzień męczeństwa, tzn. 23 kwietnia, jest dniem liturgicznego wspomnienia świętego. Ikonografia przedstawia W. zazwyczaj w stroju biskupim. Za najstarszą podobiznę uważa się płaskorzeźbę w kościele św. Bartłomieja w Rzymie, pochodzącą z początku XII wieku. Bolesław Krzywousty bił monety z wizerunkiem głowy świętego; od XIV wieku zaczęły powstawać także wizerunki ołtarzowe biskupa i figury.93 Matka Boska z Dzieciątkiem, św. Wojciechem i św. Anną, obraz Jana Matejki

Encyklopedia Internautica
Reklama
Reklama
Reklama