Bohater powieści Józefa Wittlina Sól ziemi.
Czterdziestoletni mężczyzna, z matki Hucuł, z ojca Polak, analfabeta. Mówił po polsku i po ukraińsku, wierzył w Boga podług obrządku greckokatolickiego, służył austriacko-węgierskiemu cesarzowi Franciszkowi Józefowi. Jako tragarz pracował na małej stacji Topory-Czernielica, gdzie od dwudziestu lat ładował zboże, drzewo, kartofle oraz beczki ze spirytusem pędzonym w okolicznych gorzelniach. Do jego obowiązków należało także czyszczenie lamp stacyjnych, zamiatanie poczekalni, naprawianie toru, usuwanie spod szyn przegniłych podkładów, sypanie żwiru.
Od kolei otrzymał w lenno działkę tuż przy torze. Sadził na niej kartofle, bób, kukurydzę, kapustę i kilka słoneczników. Co jakiś czas odwiedzała go niejaka Magda Mudryk, lecz Piotr nie miał zamiaru się z nią żenić, czekał bowiem na lepszą partię. Wraz z wybuchem I wojny światowej w jego życiu zaszła istotna zmiana: awansował na dróżnika. Wkrótce potem dostał wezwanie do stawienia się przed komisją poborową w Śniatynie. Po dokładnym przebadaniu przez doktora Jellinka został uznany za zdolnego do pełnienia służby wojskowej. Po złożeniu przysięgi na wierność cesarzowi otrzymał stosowne dokumenty i poszedł do szynku, gdzie upił się dziewięćdziesięcioprocentową okowitą.
Stawienie się przed komisją nie oznaczało jeszcze wcielenia do armii, toteż Niewiadomski wrócił do swojej budki dróżnika. W połowie sierpnia 1914 roku zaczęły go dochodzić przerażające wieści o zdrajcach, szpiegach i powieszonych popach. Zdjął go strach, ponieważ podlegał już regulaminowi wojskowemu i w razie jakichś uchybień w postawie obywatelskiej byłby sądzony jak żołnierz. Zastanawiał się więc, co zrobić, gdy nieprzyjaciel zażąda od niego pomocy. Dla takich jak on nie było dobrego wyjścia, bo jeśli odmówi zastrzelą go wrogowie, a jeśli spełni wolę nieprzyjaciela, zostanie zabity przez swoich. Pozostawało zatem liczyć na szczęście. Po 20 sierpnia ogłoszono ewakuację.
Dla Piotra oznaczało to zdjęcie szyldu z budynku stacji i pożegnanie wszystkiego, do czego zdążył się przyzwyczaić. Bardziej od rozłąki z żywymi smuciło go rozstanie z światem rzeczy martwych. Temu światu czuł się bliższy niż ludziom. Sam był tutaj czymś w rodzaju dźwigara stacyjnego. A te szyny, te kamienie, te progi czyż nie nosiły na sobie śladów jego rąk, nie były przesiąknięte jego potem? Moment wyjazdu był niezwykle dramatyczny. Peron zapełnił się mężczyznami, którzy, podobnie jak Piotr, dostali powołanie na wojnę. Odprowadzały ich matki, żony, siostry i kochanki. Gdy pociąg ruszył, cała stacja zaniosła się szlochem. Żydówki darły się jak przodownice tragicznych chórów, Hucułki skamlały jak bite suki, niemowlęta kwiliły, psy ujadały. Podczas podróży Piotr niczym dziecko interesował się każdym nowym widokiem i podobała mu się niemal każda piędź ziemi, przez którą przejeżdżał pociąg.
Była to najdłuższa i najpiękniejsza podróż w jego życiu. Gdyby nie świadomość, że jedzie na wojnę, byłby szczęśliwy. Miejscem, do którego ostatecznie trafił, był obóz rekrutów w Andrásfalvie na Węgrzech, gdzie despotyczny feldfebel sztabowy Bachmatiuk, fanatyczny wy- znawca wojskowej subordynacji przerabia istoty ludzkie na prawdziwych ludzi, czyli żołnierzy. Dla Piotra wszystko jest nowe, nie wie jak zachować się w łaźni, mylą mu się komendy, ale jednocześnie jest pełen fascynacji dla organizacji cesarsko-królewskiej armii i dla samego cesarza. Wielką politykę pojmuje w sposób mitologiczny, w swej prostej duszy fundamentalną zasadę wspólnoty - pojęcie cywilizacji - rozumie jako ład wzajemnych zobowiązań między ludźmi. Dla Wittlina to właśnie Piotr jest tytułową "solą ziemi", bo jego pojmowanie świata to, według autora, jedyny fundament, na którym można - po wojennym kataklizmie - starać się odbudować cywilizację.