Bohater tytułowy socrealistycznej powieści produkcyjnej Bogdana Hamery Na przykład Plewa.
Przed wojną pracował w fabryce jako robotnik i był cenionym fachowcem. Kiedy jednak wskutek wypadku w pracy stracił palec prawej ręki, zdegradowano go do roli nocnego stróża. Mimo to nie narzekał, zdawał sobie bowiem sprawę, że mógł go spotkać jeszcze gorszy los. W ostatnich miesiącach wojny, kiedy Niemcy zaczęli w popłochu ustępować przed Armią Czerwoną, porzucając zagarnięte wcześniej mienie, w rodzinnym mieście Plewy zapanowało ogólne rozprzężenie. Plewa, jako jeden z nielicznych, nie pod- dał się ogólnemu nastrojowi i nadal, przez nikogo nieprzymuszany, przychodził do swojej stróżówki, bo tak mu nakazywało poczucie obowiązku. Jego robociarskie sumienie zostało wystawione na próbę, gdy pewnej nocy przyszli do niego Stachowiak z Wątrobą i zaproponowali zakopanie opodal jego stróżówki dwóch motorów z kuźni fabrycznej.
Plewa miałby tylko pilnować, by ich nikt nie nakrył. Po wojnie motory miały zostać sprzedane, a zarobione pieniądze podzielone między nich trzech. Taka propozycja nie była w owym czasie niczym niezwykłym, wielu robotników przywłaszczało sobie fabryczne mienie, argumentując przed samymi sobą, że i tak jest ono niczyje. Plewa dał się skusić obietnicy łatwego zarobku i pomógł w realizacji złodziejskiego planu. Kilka dni potem Niemcy wywieźli Stachowiaka i Wątrobę do Oświęcimia, a po pewnym czasie doszły Plewę słuchy, że obydwaj nie żyją.
Im bliżej było końca wojny, tym uporczywiej nękała Plewę ponętna myśl, że jest jedynym pełnoprawnym właścicielem zakopanych motorów. To przeświadczenie otwierało przed nim kuszące perspektywy i budziło wyrzuty sumienia. Kiedy ze swojego sekretu zwierzył się żonie, usłyszał: Wiedziałam, żeś mądry chłop, ale nie przypuszczałam, że aż tak. Ośmielony opinią żony, postanowił ubić interes z Józefem Damaltem. Kiedy już był bliski podjęcia ryzyka wykopania motorów i ich sprzedania, przeczytał ogłoszenie wzywające robotników do zwracania sprzętu, maszyn i narzędzi fabrycznych. Za zwrócone mienie obiecywano premie. O wycofaniu się przez Plewę z powziętych decyzji zadecydowało zebranie robotników z przewodniczącym Rady Zakładowej. Porwany przemówieniami działaczy partyjnych, postanowił zwrócić motory fabryce.
Za jego przykładem poszli inni, fabryka mogła zacząć produkcję. Gest Plewy został doceniony przez dyrekcję, toteż awansowano go na majstra. Początkowo słabo sobie radził z nowymi obowiązkami: unikał kontaktów z robotnikami, żywił wobec nich nieufność, a równocześnie był dla nich nazbyt pobłażliwy. Do otwartego konfliktu doszło, gdy po naradzie majstrów kazał robotnikom zostać dłużej w pracy, gdyż kuźnia nie mogła nadążyć za wzrostem zapotrzebowań oddziału warsztatów mechanicznych. Część robotników zbuntowała się i ostentacyjnie opuściła stanowiska pracy.
Z tymi, którzy zostali, Plewa wykonał zaplanowaną na ten dzień normę. Nazajutrz, z samego rana, miał miejsce akt sabotażu: ktoś w poprzek pierścieni kolektora włożył gruby miedziany pręt, który spowodował awarię jednego z motorów. Wstrząśnięty tym Plewa wszczął na własną rękę śledztwo, w wyniku którego okazało się, że jednym z winowajców jest pisarz zakładowy Witold Jezuicki. Pozostałych sabotażystów wykryli pracownicy Urzędu Bezpieczeństwa. Znaczenie i autorytet Plewy wśród robotników rosły z dnia na dzień. Jego za- angażowanie w pracę na rzecz fabryki nie uszło też uwagi dyrekcji, która nagrodziła go nowym mieszkaniem. Codziennie do później nocy siedział nad gazetą lub książką i po prostu namacalnie czuł, jak mu się świat przed oczyma rozjaśnia, jak życie i praca nabierają istotnej, nowej, prawdziwej wartości.