Postać z powieści Josepha Hellera Paragraf 22.
Scheisskopf (niem. scheisse - gówno, kopf - głowa, łeb), oficer po kursie dla rezerwistów, szkoli podchorążych lotnictwa w Santa Ana w Kalifornii. Kiepski wzrok i chroniczny katar skutecznie chronią go przed służbą na froncie. Ale rzemiosło wojenne traktuje nader poważnie i dlatego nie szczędzi energii i pomysłowości, by obowiązkowe, punktowane, piesze defilady eskadr lotniczych doprowadzić do perfekcji i zdobyć najwyższy laur dla swojego oddziału - czerwony proporzec.
Poświęca każdą wolną chwilę obmyślaniu sposobu, aby żołnierze maszerowali w idealnym szyku. Noce spędza na lekturze szkoleniowych broszur o kroku defiladowym i na manewrowaniu czekoladowymi czy plastikowymi żołnierzykami, przez co notorycznie zaniedbuje obdarzoną wielkim temperamentem żonę. Ta skutecznie rekompensuje sobie brak zainteresowania męża w ramionach jego podwładnych.
Jednym z pomysłów porucznika na utrzymanie idealnego szyku jest przybicie dwunastu ludzi w każdym szeregu do długiej dębowej belki. Tylko jak wtedy wykonać zwrot w lewo lub w prawo... Później Scheisskopf wynajduje w regulaminach wojskowych przepis, że podczas marszu żołnierze nie powinni wymachiwać rękami - dozwolone wychylenie dłoni w stosunku do uda określano jedynie na trzy cale. Wpada więc na kolejny genialny pomysł, by za pomocą metalowych śrub i drucików połączyć dłoń maszerującego z kością udową.
Rezygnuje jednak z jego wdrożenia z powodu braku czasu i odpowiedniej ilości materiału. Udaje mu się podczas systematycznej nocnej musztry wyszkolić żołnierzy, by maszerowali "bez rąk". Zyskuje tym podziw swoich kolegów (przydomek "geniusza wojskowego") oraz przełożonych - awansuje do stopnia generała i zostaje szefem Służb Specjalnych, kierujących wszystkimi operacjami bojowymi. Na tym stanowisku za najważniejsze zadanie uważa, by wszystkie jednostki... defilowały.