– Prawda jest taka, ekscelencjo, że don Calogero jest bardzo bogaty, a przy tym ma wielkie wpływy; że jest bardzo skąpy (podczas pobytu córki na pensji jadali razem z żoną do spółki jedno jajko sadzone), ale kiedy trzeba, umie potrząsnąć sakiewką; a ponieważ każdy wydany grosz dostaje się w końcu do czyjejś kieszeni, stało się tak, że teraz wielu ludzi jest zależnych od niego; ale kiedy jest przyjacielem, jest przyjacielem, to trzeba przyznać: puścił w dzierżawę swoją ziemię i chłopi żyły ze siebie wypruwają, żeby zapłacić wygórowane tenuty, za to miesiąc temu pożyczył pięćdziesiąt dukatów Pasqualowi Cripi, który pomagał mu w okresie lądowania. Dał mu tę pożyczkę bez procentów, co jest największym cudem, jaki wydarzył się od czasu, kiedy święta Rozalia położyła kres zarazie w Palermo. Zresztą jest przebiegły jak sam diabeł, trzeba go było widzieć waszej ekscelencji w kwietniu i maju tego roku – kręcił się jak mucha w ukropie, docierał wszędzie: bryką, wierzchem na mule, pieszo w pogodę i w niepogodę. I gdzie się tylko pojawił, organizowano tajne kółka, przygotowywano grunt dla tych, którzy mieli nadejść. Kara Boża, ekscelencjo, kara Boża. A widzimy dopiero początek kariery don Calogera: za kilka miesięcy zostanie deputowanym do parlamentu w Turynie, za kilka lat, kiedy będą wystawione na sprzedaż dobra kościelne, zagarnie za psie grosze lenno Marca i Fondachello, stanie się najmajętniejszym właścicielem ziemskim w całej prowincji. To jest don Calogero, ekscelencjo, jest taki, jaki powinien być nowy człowiek: szkoda tylko, że tak być musi.
Giuseppe Tomasi di Lampedusa, Lampart, przekład Zofia Ernstowa