Tytułowy bohater opowiadania Aleksandra Sołżenicyna Jeden dzień Iwana Denisowicza.
Więzień (w żargonie obozowym: zek) sowieckiego łagru na Syberii, odsiadujący w roku 1951 ósmy rok swojej dziesięcioletniej kary. Nosi numer Sz-854, w obozowej hierarchii sytuuje się pośrodku. Przed wojną był pracownikiem kołchozu w Tiemgieniewie, miał żonę i małego synka. W 1941 roku został powołany do wojska. W lutym 1942 roku, gdy na północno-zachodnim froncie armia radziecka znalazła się w okrążeniu, trafił do niewoli wraz z całym oddziałem. Po kilku dniach uciekł z czterema innymi jeńcami. Szli lasami, przekradali się mokradłami, jakimś cudem wyszli na swoich. Tylko że dwu swój fizylier położył z pepeszy na miejscu, trzeci umarł z ran. Jednym z ocalałych był Szuchow.
Gdyby zeznał, że błądził po lasach, nic by mu za to nie groziło. Ponieważ jednak oznajmił, że uciekł z obozu jenieckiego, zarzucono mu, że dostał się do niemieckiej niewoli, pragnąc zdradzić ojczyznę, a po wyjściu z niewoli miał jakoby wypełniać zadanie niemieckiego wywiadu. Przyznał się do tych absurdalnych zarzutów, gdyż w przeciwnym razie groziła mu śmierć. Pierwsze trzy lata kary odsiedział w Ust-Iżmie, łagrze o mniejszym rygorze. Następnie został przeniesiony do obozu karnego.
Przez osiem lat pobytu w łagrach Szuchow nabrał doświadczenia: umiał być potrzebny więźniom wysoko ustawionym w obozowej hierarchii, dzięki czemu zdobywał tytoń i dodatkowe jedzenie, potrafił za pomocą oszustwa zdobyć dla swojej brygady dodatkowe porcje jedzenia, umiejętnie przemycał na teren obozu zakazane przedmioty (np. kawałek stali, służący za nóż). Odwykł natomiast od planowania, co będzie za rok czy choćby jutro. Nie chciał też, by rodzina przysyłała mu paczki lub pieniądze. Nie chciał żyć cudzym kosztem.
Każdy dzień życia w łagrze był do siebie podobny, zawsze rządziło prawo silniejszego. Walkę o przeżycie Szuchow prowadził już od piątej rano, od pobudki. Starał się wstawać natychmiast, by maksymalnie wykorzystać półtorej godziny pozostające do rozprowadzenia więźniów. W tym czasie można było podać zamożnemu więźniowi suche walonki na pryczę lub pobiec w pobliże magazynów, by móc się komuś przysłużyć. Na śniadanie była zazwyczaj zupa z jakiegoś zielska, a na drugie kasza z magary. Szuchow jadł zawsze powoli i w skupieniu, bo więzień, jeśli nie liczyć snu, żyje dla siebie tylko te dziesięć minut rano przy śniadaniu, przy obiedzie pięć i pięć przy kolacji. Po śniadaniu następował wymarsz z obozu do całodziennej, katorżniczej pracy. W opisanym dniu Szuchow miał ocieplać maszynownię i stawiać ścianę z pustaków żużlowych.
Podczas pracy największym wrogiem zeków był mróz, dochodzący czasami do minus czterdziestu stopni. Toteż Szuchow, podobnie jak inni więźniowie, czynił wszystko, by mu się nie dać: starał się mieć zawsze suche onuce i walonki, wykorzystywał każdą chwilę, by ogrzać się przy piecu. Pracę kończono o zachodzie słońca, po czym następował powrót do obozu, poprzedzony jeszcze liczeniem więźniów. Przed zaśnięciem tak oto podsumował miniony dzień: nie poszedł do karceru, przy obiedzie podprowadził kaszę, dobrze mu się murowało, nie podpadł podczas rewizji, kupił tytoń, nie zachorował.